Wywiady

„Udostępniłem pakiety za 100, 200 i 300 dolarów miesięcznie, tymczasem niektórzy chcieli mi płacić nawet 500 czy 1000 dolarów. To był strzał w dziesiątkę!” – wywiad z Sebastianem Wilgoszem

Karolina Głogowska
Sebastian Wilgosz

Jak skalować biznes, który jest niszą w niszy? Czy programiści są trudnymi klientami? I dlaczego usunięcie kilku blokad psychicznych pozwala na natychmiastowe zwiększenie sprzedaży?

Odpowiedzi na te pytania zna Sebastian Wilgosz, właściciel firmy oferującej rozwiązania edukacyjne w sektorze IT. W rozmowie z nami zdradza, jakie mechanizmy, zaobserwowane u innych przedsiębiorców, pozwalają mu osiągać sukcesy. Wyjaśnia także, dlaczego stworzona lata temu lista priorytetów chroni go przed wpadnięciem w pułapkę firmy.


Pracuje Pan jako programista, a jednocześnie od kilku lat rozwija Pan konsekwentnie własną firmę. To nietypowe połączenie…

Na rynku programistycznym popularna jest forma współpracy B2B. To sposób na oszukiwanie się, że jest się przedsiębiorcą, gdy się nim nie jest. (śmiech) Sam przez pewien czas miałem takie podejście. Moim celem długoterminowym jest jednak rozwijanie firmy, a nawet firm, i uniezależnienie się od sprzedawania swojego czasu. To powolny proces, ponieważ równolegle pracuję na „etacie”. Tak to nazywam, bo jest to praca w pełnym zaangażowaniu i dla jednego klienta. Powoli jednak zamierzam redukować tę działalność.

Mimo popularności B2B nie każdy programista chce zostać przedsiębiorcą w pełnym tego słowa znaczeniu. Pan zawsze miał taki cel?

Programowanie to moje hobby. Mam z tego powodu problemy z work life balance, bo zawsze lubiłem kodować po godzinach i w weekendy. Rozpatruję jednak takie ryzyko, że za 10 lat mój zawód albo przejdzie do lamusa, albo mi się znudzi i będę chciał zająć się czymś innym. Nie chcę być wówczas uzależniony od myśli, że muszę programować do wieku emerytalnego, nawet jeśli wypalę się zawodowo. Moim celem zawsze było uniezależnienie się od takiego podejścia.

Czy to dlatego Pana działalność biznesowa związana jest również z edukacją?

Tak. W ostatnich latach podejmowałem kilka inicjatyw, które okazały się nieudane. Dzięki tym próbom zrozumiałem, że bardzo lubię uczyć. Nawet nie tyle dzielić się wiedzą, co pomagać innym ją zdobywać. Dlatego moja firma oferuje rozwiązania edukacyjne dla programistów.

Hanami Mastery zajmuje się produkcją screencastów, materiałów szkoleniowych, szkoleniami oraz kursami online. Czuję spełnienie misji i dużą satysfakcję z tego, że pomagam innym przyspieszyć ich rozwój i karierę, a także redukuję barierę wejścia, którą spotykają na wstępie.

Niedawno uruchomiliśmy też usługę własnego studia nagraniowego. W moim zawodzie wszystko jest po angielsku, a trudno nagrywać materiały, kiedy to nie jest rodzimy język. Oferujemy więc taką możliwość innym programistom, którzy chcieliby zaistnieć w sieci.

Jaką grupą odbiorców i klientów są programiści?

Można powiedzieć, że bardzo przyjemną we współpracy. Wielu ludzi lubi pracować z przedsiębiorcami, ponieważ są samodzielni, chcą znajdować rozwiązania, a nie problemy. Są dużo bardziej ugodowi i świadomi, ile czasu zajmuje przygotowanie jakiegoś produktu. To samo mógłbym powiedzieć o programistach, zwłaszcza tych zaawansowanych. Nie pojawiają się tu trudności, które istnieją w innych grupach. To często osoby, które zarabiają dużo więcej, niż wydają, dlatego cena produktu nie jest przeszkodą. Są niezależni, zorientowani na rozwiązania. Wielu z nich wie, ile kosztuje przygotowanie produktów edukacyjnych, i dlatego się tym nie zajmują. Gdy ktoś taki jak ja poświęci swój czas, żeby przygotować materiały, to spotyka się z bardzo dużą wdzięcznością, a małą roszczeniowością.

W takim razie z jakimi trudnościami wiąże się sprzedaż produktów przeznaczonych dla tej grupy docelowej?

Wydzieliłbym dwa główne wyzwania. Pierwsze z nich to sprzedaż dla początkujących. Jest ich dużo, zwłaszcza że IT jest obecnie trendy i wszyscy chcą próbować swoich sił w tym sektorze. W tej grupie jest natomiast sporo osób, które tego rynku w ogóle nie znają. To mieszanina ludzi z wielu dziedzin, z różnymi mentalnościami. I tu są obecne te wszystkie problemy, o których wspomniałem wcześniej: roszczeniowość, brak świadomości, ile zachodu wymaga przygotowanie produktu, a także brak pieniędzy.

Drugie wyzwanie związane jest z grupą bardziej zaawansowanych osób. Jest ich po prostu mało. Specjaliści, którzy mają 5 lat doświadczenia w danej dziedzinie, to pewnie jakieś 10% rynku. Dodatkowo ja pracuję w bardzo niszowych technologiach, więc zebranie odbiorców zainteresowanych danym tematem, nawet z całego świata, nie jest takie proste. W grę wchodzi kwestia zbudowania zaufania.

Bardzo ważne jest tworzenie marki osobistej, bycie rozpoznawalnym, pokazanie, że znam się na rzeczy. Muszę zaciekawić ich na tyle, żeby chcieli kupić produkt ode mnie. Osoby, którym sprzedaję produkty, są często bardziej zaawansowane ode mnie pod kątem technologicznym. Staram się więc zrozumieć, czego potrzebują, jak dostarczyć im jeszcze większą wartość i nie stracić tych klientów.

Chciałabym się zatrzymać przy budowaniu marki osobistej. W Pana przypadku to bardzo ciekawa historia, zwłaszcza jeśli chodzi o prowadzenie bloga edukacyjnego…

Rzeczywiście, wyszedłem z inicjatywą bloga, czyli Hanami Mastery, zanim na rynku ukazała się oficjalna wersja frameworku, jaką jest Hanami. Byłem więc jedyną osobą na świecie, która się tym zajmowała. To było atrakcyjne i jednocześnie ryzykowne. Pozwoliło mi jednak zbudować w sieci pewien poziom wizerunku i zaufania. Grupa odbiorców była zbyt mała, żeby produkcją materiałów edukacyjnych zainteresował się podmiot z dużym budżetem. Dzięki temu moje materiały bardzo szybko stały się udostępniane, ludzie chętnie się nimi dzielili.

Z kolei ja siedziałem po nocach, znajdowałem wszystkie linki, fora i grupy osób, do których mógłbym dotrzeć z produktem. Nie miałem jeszcze aktywnego konta na Twitterze, nie wiedziałem, jak działa Reddit, dopóki nie zorientowałem się, że jest tam spora grupa moich odbiorców. Każde nowe wideo i artykuł publikowałem wszędzie, gdzie to było możliwe. Tak wyglądały początki, bo teraz znaczą część procesów zautomatyzowałem.

Wspomniał Pan, że Hanami to nisza. Język, w którym Pan programuje, czyli Ruby, także nie należy do głównego nurtu… Czy to od początku była świadoma decyzja, aby iść w produkty niszowe?

Kiedy zaczynałem programować w Rubym, już na początku studiów, w ogóle nie było takiego pytania. Wtedy na ten język był bardzo duży trend. Każdy, kto chciał budować aplikacje webowe czy start-upy, robił to w Rubym. Sam język także bardzo mi się podobał. Pokazywał zupełnie inne podejście i programowało się w nim dużo łatwiej niż we wszystkich innych językach, których uczyłem się na studiach.

Moja kariera w tym kierunku rozwijała się bardzo szybko i nigdy nie doświadczyłem problemów związanych z faktem, że Ruby nie należy do głównego nurtu. Nawet jeśli powstaje w nim mniej niż 5% projektów, to wciąż jest więcej, niż zdołałbym przyjąć. Poza tym nigdy nie bałem się niszy i chyba nauczył mnie tego sport… (śmiech)

Ma Pan na myśli karate?

Tak, trenowałem je wiele lat. W naszym rejonie to bardzo niszowa dyscyplina. Pamiętam, że wszyscy moi rówieśnicy chcieli trenować boks, zależało im na szybkim pokazaniu swojej przewagi siłowej. Mnie to nie pociągało. Krok po kroku trzymałem się swojej ścieżki. Obserwowałem też, jak po drodze odpada dużo osób. Tych, którzy wytrzymali kilka lat, zostało niewielu. I właściwie wszyscy, którzy wytrwali, osiągnęli mniejsze lub większe sukcesy.

W programowaniu działają te same mechanizmy. Wielu dołącza do jakiejś technologii tylko dlatego, że jest ona trendy, a niekoniecznie dlatego, że dobrze się w niej czują. To generuje problemy ze znalezieniem pracy, bo wiele osób musi ze sobą konkurować. Ja siedziałem w Rubym, rozwijałem się, awansowałem…

Zacząłem produkować materiały edukacyjne dla Hanami, który jest niszą w niszy, ale nie czułem dużego lęku związanego z tym ryzykiem. Jako ciekawostkę dodam, że po opublikowaniu zaledwie dwóch artykułów, dostałem pracę jako senior developer w firmie, która w pełni programuje w tym frameworku. Doceniono mój wkład, zaangażowanie i pasję do tej technologii.

Jeśli natomiast chodzi o rozwijanie biznesu w niszy, to tu pojawia się oczywiście problem z jego skalowaniem.

Zaczął Pan interesować się rozwojem biznesu dopiero po założeniu firmy czy raczej był to obszar, który zajmował Pana już wcześniej?

Właściwie już w gimnazjum lubiłem czytać książki o biznesie czy inwestowaniu. (śmiech) Pamiętam zwłaszcza dwie pozycje z tego okresu: Najbogatszy człowiek w Babilonie Clasona oraz Bogaty ojciec, biedny ojciec Kiyosakiego i Lechter.

To rzeczywiście nietypowe lektury dla gimnazjalisty…

One mi pokazały, że świat nie musi wyglądać tak jak w mojej rodzinnej wiosce, w której się wychowałem. To mi otworzyło oczy i dało odwagę do tego, żebym jako pierwszy z rodziny wyprowadził się na studia do Wrocławia. Później obserwowałem różnych ludzi, którzy edukowali w zakresie biznesu, a także rozwijające się firmy, kanały na YouTubie. Interesowało mnie, jak wzrastają, jakie wdrażają rozwiązania, jaki mają styl komunikacji…

W podsumowaniu roku 2022 na blogu napisał Pan, że dokumentuje Pan swoją drogę dla siebie i innych. I że obserwowanie, jak inni wzrastają, to wielka nauka. Jakiego typu historie są dla Pana szczególnie inspirujące?

To nie będą ikonowe przykłady, większość nie jest zbyt znana. Oczywiście takie biografie jak Warrena Buffeta czy Kiyosakiego są inspirujące i potrzebne, ale ja zawsze zachęcam do obserwowania nie tylko bilionerów, ale zwykłych ludzi, którzy dopiero się rozwijają.

Obserwuję kanały na YouTubie, które z kilku tysięcy subskrypcji wzrosły do kilku milionów. To np. Mr Beast, ogromny biznes i marka osobista, kilkanaście firm, które się wzajemnie napędzają. Inne kanały to Biznes Misja, Nam Zależy, Kuba Midel, Grzegorz Kusz, Tango Tek. Zawsze odwracam sortowanie i sprawdzam, jak oni zaczynali, jak ewoluowali, skąd wzięły się nagłe wzrosty…

Zauważył Pan jakieś prawidłowości?

Są pewne truizmy, które tu znajdują potwierdzenie, np. „okazje sprzyjają przygotowanym” albo że „ciężko robić to samo przez wiele lat i oczekiwać innych rezultatów”. Przede wszystkim jednak sprawdza się elastyczność, budowanie społeczności i reagowanie na jej potrzeby, dopasowanie się do nich. Oczywiście wchodzę na rynek z tym, z czym chcę, i robię to tak, jak lubię, ale muszę zbadać, czy to się podoba. Jeśli dostaję feedback, to się dostosowuję. Na YouTubie doskonale widać, w jaki sposób zmienia się i rozwija tematyka treści.

Czy w podobny sposób trafił Pan na Coraz Lepszą Firmę?

Właśnie tak trafiłem na Pawła Królaka – w momencie, gdy Coraz Lepsza Firma nie istniała jeszcze w tej formie, jaką znamy teraz. Paweł i cały jego zespół od początku bardzo mnie inspirowali, miałem przyjemność obserwować ich wzrastanie. Lubię docierać do tego, co dzieje się poza sceną. Widzimy gotowe produkty edukacyjne, a nie wiemy, jak dużo działań jest potrzebnych, żeby one powstały. Zawsze ciekawiło mnie to, żeby wyciągać te procesy na wierzch. Do swoich projektów zaaplikowałem dużo mechanizmów, które poznałem dzięki CLF-owi.

Które z tych mechanizmów okazały się dla Pana szczególnie przydatne?

Najcenniejsze są dla mnie lekcje, które zawiera Machina Produkująca Klientów oraz Sprzedaż Uwolniona, właśnie ze względu na mój problem związany z niszowością. Cała filozofia, żeby krok po kroku poprawiać swoje produkty i usługi, bardzo ze mną rezonuje. Oba te szkolenia usuwają blokady, które miałem, i pozwalają mi skalować biznes, który jest trudny do ukradnięcia.

Bardzo często jestem pytany o to, czy zabezpieczam się przed piractwem i hakowaniem w sieci. Moja odpowiedź jest taka, że w ogóle się nie zabezpieczam, bo to nie ma najmniejszego sensu. Jeśli ktoś będzie chciał, to i tak ukradnie moje materiały, a ja będę wydawał więcej pieniędzy na ochronę, niż jest to warte.

Jakie elementy ze szkoleń CLF-u udało się zaimplementować w Pana firmie?

Przede wszystkim podejście do ceny produktów. Chodzi o to, aby ludzie, którzy chcą zapłacić więcej, mieli taką możliwość. Paweł wyjaśniał to nam na przykładzie klientów, którzy wydają w CLF-ie najmniej, ale jest ich najwięcej, oraz tych, którzy wydają najwięcej, ale jest ich najmniej. Fajnie było zobaczyć na żywym organizmie, że zasada Pareto działa i w tym przypadku. A jest to możliwe, ponieważ CLF przygotowuje różne pułapy cenowe dla różnych klientów, zaspokajając ich odmienne potrzeby.

Dzięki temu sam zacząłem eksperymentować z cenami swoich produktów. Doświadczyłem w związku z tym ciekawej sytuacji, związanej ze szkoleniem, które opublikowałem na Udemy pięć lat temu. Na tej platformie cena bazowa to dziewięć dolarów – i tyle kosztowało moje szkolenie. Niestety generowało dużą pulę słabych ocen i przez to spadała jego sprzedaż. Kiedy postanowiłem podwyższyć cenę bazową czterokrotnie, sprzedaż gwałtownie wzrosła, tak samo jak oceny użytkowników. Znalazłem się w czołówce Udemy, jeśli chodzi o jakość produktów, a wszystko tylko dzięki zmianie ceny. Potem jeszcze bardziej podniosłem tę kwotę i sprzedaż znowu poszybowała. Dzięki zarobionym pieniądzom mogłem poprawić i zaktualizować szkolenie.

Czy to dało Panu inspirację do zmian w Hanami Mastery?

Tak, ta wiedza okazała się bardzo istotna. Osoby, które widzą wartość w moim zaangażowaniu, mogą wspierać moją firmę poprzez dobrowolne datki. Od razu, gdy udostępniłem taką opcję, ludzie byli nią zainteresowani, a ja zacząłem dostawać comiesięczne wpłaty. Te osoby nawet nie chciały niczego w zamian, były po prostu wdzięczne za pracę, którą wykonuję. To było bardzo motywujące i wartościowe.

Kiedy zacząłem kierować moją ofertę do firm programujących w Hanami, okazało się, że one nie mogą żyć bez moich szkoleń, bo muszą wyedukować ludzi. A wyszkolenie programisty, kiedy nie ma materiałów edukacyjnych, jest niezwykle kosztowne. Byli więc bardzo zainteresowani zasponsorowaniem mnie na wyższych pułapach. Udostępniłem firmom pakiety za 100, 200 i 300 dolarów miesięcznie, tymczasem po rozmowach okazało się, że niektóre z nich chcą mi płacić nawet 500 czy 1000 dolarów. Od razu umożliwiłem taką opcję i to był strzał w dziesiątkę.

Wcześniej nie myślał Pan, że to w ogóle możliwe?

To nie mieściło się w moim pojmowaniu. (śmiech) Usunięcie jednej z kluczowych blokad psychicznych było niezwykle cenne. To, że w moim odczuciu coś jest nierealne albo niepotrzebne, nie znaczy, że ktoś inny nie będzie chciał zapłacić dużej sumy pieniędzy za określony produkt czy inne usługi. Zresztą wartość produktu to subiektywna sprawa – i to jest nauka, którą czerpię z Machiny Produkującej Klientów.

Czy oprócz podejścia do ceny pojawiły się jeszcze jakieś odkrycia, które pomogły Panu w rozwoju?

Takim odkryciem jest model wielowarstwowości związany z tym, jak znane marki zarabiają pieniądze i jaką wartość dostarczają poza produktami znajdującymi się w głównej ofercie. Zrozumiałem, że wychodząc z niszy, np. sprzedaży szkoleń czy zbierania datków, mogę stworzyć dodatkowe, nieoczywiste produkty, by wynieść swój biznes na zupełnie nowy poziom. To mój bieżący focus i coś, co cały czas wdrażam.

Z tego też powodu powstał mój podcast. Pomijając wartość edukacyjną dla użytkowników, bo kieruje mną misja, to celem jest też uniezależnienie się od technologii Hanami. Chodzi o to, żebym nie musiał stawiać wszystkiego na jednego konia, ale dawał wartość ludziom, którzy pracują w czymś innym. W ten sposób mam podstawę do tego, by poszerzyć grupę docelową i zbudować kolejną warstwę mojego biznesu.

Chciałabym porozmawiać o tym, jak wygląda delegowanie zadań w przypadku osoby, która pracuje na „etacie”, a jednocześnie rozwija firmę, buduje zespół i zleca różne zadania współpracownikom…

Tu znowu największym problemem była blokada psychiczna, pokonanie której zajęło mi dużo czasu. Wcześniej wszystko robiłem sam i jeszcze uważałem, że to musi być perfekcyjne. Oczywiście nie mogę oddać zadań, które wykonuję na „etacie”. Natomiast bez delegowania w firmie nie mógłbym funkcjonować, ponieważ mam jeszcze życie prywatne i trójkę dzieci.

Ogromnym problemem mentalnym było np. wymyślenie, jak stworzyć dla programistów edukacyjne wideo, w którym przekazywana będzie wiedza techniczna, i jednocześnie zlecić to komuś innemu. Znalezienie programisty z odpowiednią wiedzą to już duży problem, a takiego, który będzie chciał się nią podzielić i umiał ją przekazać, jest prawie nierealne. Kolejną przeszkodą jest koszt, bo tacy specjaliści są bardzo drodzy…

Jak pan z tego wybrnął?

Trafiłem na inne szkolenia edukacyjne dla programistów, które były bardzo profesjonalne i merytoryczne, a jak się okazało, występowali w nich aktorzy. To był dla mnie game changer. Zrozumiałem, że dzięki zautomatyzowaniu pewnych procesów można oddać część zadań. Obecnie deleguję wszystko, co się da, choć ciągle zbyt dużo robię sam.

To też odblokowuje dalsze kroki w skalowalności biznesu. Osoba, której zlecam edycję wideo czy nagrywanie audio, jest w tym specjalistą, a ja skupiam się na merytoryce. Zresztą ta część też powoli zostaje delegowana, bo zacząłem pracować z innymi programistami.

Czy oddanie tej części obowiązków w Pana firmie, które są związane z kodowaniem, było szczególnie trudne?

To było duże wyzwanie. Musiałem zrozumieć, że są osoby, które potrafią zrobić coś lepiej niż ja. Poza tym większość zadań nie musi być zrobiona perfekcyjnie. Zawsze można to później poprawić. Ostatnim czynnikiem jest czas. Mój jest droższy niż np. czas juniora, który może coś dla mnie zrobić. Te czynniki pozwoliły mi zmienić myślenie.

Obecnie nie widzę kłopotu związanego z tym, że część programistyczną oddaję innym ludziom, a sam skupiam się na rozwoju firmy. Największą barierą było zacząć. Kiedy oddałem pierwsze zadanie, byłem zaskoczony, jak profesjonalnie zostało wykonane, jak szybko i jak niedrogo.

Mój kod oraz roadmapa są aktualnie publiczne. Każdy, kto jest zainteresowany, może się do mnie zgłosić i rozwiązać konkretne zadanie, a ja mu za to zapłacę. To inicjatywa skierowana głównie dla juniorów, którzy chcą wystartować na rynku programowania, przekwalifikować się i zdobyć projekt do portfolio. Z kolei ja mam dostarczone rozwiązanie i odzyskany czas. Sytuacja win-win. Jak na razie działa to zaskakująco dobrze, jestem bardzo dumny z tego projektu.

Podkreśla Pan, że oprócz programowania, Pana konikiem jest automatyzacja procesów i produktywność. Z czego to wynika?

Jestem z natury skupiony na procesie i to jest trochę niebezpieczne, bo czasem tracę z oczu długofalowy cel. Jest wielu przedsiębiorców, którzy w krótkim czasie potrafią zbudować bardzo dochodowe firmy, bo są zorientowani na efekt. Ja skupiam się na samym usprawnianiu. Przez to jest mi trudniej kończyć projekty i mówić, że idziemy dalej.

Benefit polega na tym, że cały czas czuję się szczęśliwy, bo działam lepiej niż miesiąc czy rok temu. Pracuję nad sobą, widzę, że idę w dobrym kierunku. W karate też nie skupiałem się na wygraniu zawodów, tylko na trenowaniu. Chyba w sporcie nauczyłem się tego, że czasem po osiągnięciu wyznaczonego celu dopada nas demotywacja, bo nie wiemy, co dalej. Zwłaszcza gdy uda się osiągnąć szczyt zbyt szybko.

Zarówno automatyzacja, jak i delegowanie są dla mnie ważne również ze względu na moją sytuację życiową. Obecnie pracuję więcej niż przeciętny człowiek na etacie, bo rozwijam firmę, ale to inwestycja pod to, żebym mógł utrzymać rodzinę na komfortowym poziomie oraz by pozbyć się ograniczeń. Od zawsze marzyło mi się wielomiesięczne podróżowanie po świecie z bliskimi. Kiedy odpowiednio zarabiam i mogę pracować zdalnie, jest to do zrobienia.

Czy z tego też powodu zdecydowali się Państwo jako rodzice na edukację domową?

Tak, tę przygodę rozpoczniemy dopiero w tym roku, ale tak naprawdę decyzję podjęliśmy, zanim jeszcze urodziła się najstarsza córka. Przygotowujemy się więc do tego bardzo długo. Z roku na rok widzimy, jak szkolnictwo coraz bardziej kuleje. Jest wiele elementów, które nam nie odpowiadają. Dzieci uczone w domu są niezależne, same uczą się efektywniej, mają czas na odkrywanie pasji. Potwierdzają to badania.

Uważam, że edukacja domowa, jeśli jest przeprowadzana dobrze, może być bardziej korzystna dla dzieci, i to ma dla mnie duże znaczenie…

Z perspektywy rodzica to jednak kolejny obowiązek…

Wydaje się, że jest to więcej pracy – i to prawda. Jednak perspektywa niezależności na dalszym etapie jest niebotyczna. Większość rodziców edukujących domowo to przedsiębiorcy lub rodziny, w których jedna osoba zarabia na tyle dużo, że druga może w dużym stopniu poświęcić się edukacji dzieci. Można więc powiedzieć, że moja kariera jest wyborem pod taki plan. Postawiłem na zbudowanie rodziny w szybkim czasie, a rozwój zawodowy zostawiłem na później.

To rzeczywiście nietypowe podejście, zwłaszcza w dzisiejszych czasach…

To wynika z moich wartości. Wspólnie z żoną ułożyliśmy nawet listę 10 priorytetów, która od lat pozostaje niezmienna. Jedną z ważniejszych rzeczy jest dla mnie bycie dobrym mężem i ojcem, potem człowiekiem, następnie istotna jest wolność czasowa i finansowa, a dopiero później firma, kariera zawodowa itd. Będę dużo bardziej szczęśliwym człowiekiem, jeżeli osiągnę wolność finansową w jakikolwiek sposób, niekoniecznie przez prowadzenie firmy, której stanę się niewolnikiem. Tak samo dużo więcej szczęścia da mi czas spędzony z żoną i dziećmi niż wolność finansowa.

W przeciętnej, współczesnej rodzinie z dziećmi spędza się najwyżej dwie godziny dziennie. Dla mnie to było nieakceptowalne. Kiedy mam problem z priorytetami, zawsze wracam do mojej listy. To mi odblokowuje myślenie i pozwala nie wpaść w pułapkę firmy.

Rozmawiała Karolina Głogowska

POBIERZ BEZPŁATNY (0 zł) PORADNIK

„Przebudzenie Przedsiębiorcy”

7 ważnych lekcji dla każdego właściciela (małej) firmy



  • Jak zmienić ciągłe "gaszenie pożarów" w firmie w stabilny wzrost,
  • 3 proste (i skuteczne) narzędzia, które sprawią, że Twoi pracownicy zawsze będą wiedzieli co i jak mają zrobić,
  • 5 kluczowych elementów strategii biznesowej, bez których nie osiągniesz wysokich zysków.

pp_new

Pobierając materiały, wyrażam zgodę na otrzymywanie newslettera i informacji handlowych od Coraz Lepszej Firmy.
Mogę cofnąć zgodę w każdej chwili. Dane będą przetwarzane do czasu cofnięcia zgody.
Karolina Głogowska

Była redaktorką prowadzącą i wydawczynią w serwisach internetowych Wirtualnej Polski. Jako dziennikarka pisała także dla Onetu i Polskiej Agencji Prasowej. Zajmowała się redakcją powieści, książek poradnikowych i lifestylowych. Współpracowała z Dorotą Wellman przy zbiorze wywiadów pt. „Jak być przyzwoitym człowiekiem?”.
Od 2018 roku pisze i wydaje własne książki. Ma na koncie trzy powieści obyczajowe, które powstały w duecie z Katarzyną Troszczyńską. Jest autorką thrillerów psychologicznych. Interesują ją głównie ważne, kontrowersyjne tematy społeczne i mroczne zakamarki ludzkiego umysłu.