Wywiady

„Sport uczy, że problem to tylko etap przejściowy” - wywiad z Radosławem Przytulskim

Karolina Głogowska
Radosław Przytulski

Radosław Przytulski to mistrz Polski w judo kata i członek kadry narodowej. Kiedy opowiada o swojej firmie, trudno uwierzyć, że długo widział się tylko w roli etatowca.

Dziś w swoim klubie Sekcja Sport oferuje zajęcia z różnych dyscyplin, na które uczęszcza 600 uczniów, zatrudnia kilkunastu trenerów i spokojnie planuje dalszy rozwój.

Wiele osób stwierdziłoby, że postawił wszystko na jedną kartę w najgorszym możliwym momencie… On znalazł nie tylko siłę, ale i sposób, by sobie poradzić. Tego podejścia uczy teraz swoich podopiecznych.


Właśnie wróciłeś z wakacji. Mam nadzieję, że udało Ci się wypocząć…

Tak, i sam jestem tym zaskoczony (śmiech). Kiedyś nie wiedziałem, co to w ogóle jest urlop. Dopiero jakieś półtora roku temu zacząłem myśleć o tym, żeby wklejać w grafik czas na odpoczynek: najpierw jeden, potem dwa dni…

Na początku miałem straszne wyrzuty sumienia, że nie pracuję, a teraz doszedłem do etapu, w którym spędziłem na urlopie tydzień bez martwienia się o firmę. Prowadziła do tego długa droga przez terapię i szkolenia w CLF-ie. I pomyśleć, że kiedy byłem na etacie, zdarzało mi się brać urlop po to, żeby pracować (śmiech).

Chciałam zapytać o ten etat, bo zanim założyłeś firmę, długo pracowałeś jako trener dla kogoś innego…

Około dziesięciu lat. Jeszcze będąc na studiach na AWF-ie, nie miałem pojęcia, co dalej ze sobą zrobić. Większość moich kolegów myślała o etacie – i dla mnie ta droga też była oczywista. Dziś sądzę, że byłem wtedy zamknięty i podporządkowany systemowi. Ani w moim domu, ani w rodzinie nie było przedsiębiorców, więc ja też nie widziałem tej opcji.

Co się w takim razie stało, że ją zobaczyłeś?

Znajomi pokazali mi MLM (marketing wielopoziomowy – przyp. red.). Oczywiście dziś zdaję sobie sprawę z jego wad i uważam, że to nie jest dobra struktura. Natomiast to doświadczenie pokazało mi, że mogę robić coś samodzielnie, nawet prowadzić firmę. Szkoliłem się, rozwijałem, nabierałem obycia i pewności siebie…

Jednak nie od razu byłeś gotowy na rozpoczęcie własnej działalności…

To trochę trwało. W moim miejscu pracy zaczęła się psuć atmosfera. W końcu było już tak źle, że jako trenerzy prawie wszyscy jednogłośnie podjęliśmy decyzję o odejściu. Przez dwa tygodnie siedziałem w domu i nie wiedziałem co robić. Wymyśliłem, że sam zacznę prowadzić zajęcia.

Wybrałem dość trudną drogę, bo od razu w pierwszym roku działalności zatrudniłem pracownika. W dodatku z zupełnie innej dziedziny, bo prowadzącego zajęcia taneczne.

Zwykle jest tak, że jeśli sportowiec myśli o rozwoju firmy, to najpierw sam buduje swoją markę, a dopiero potem zatrudnia ludzi. Poszedłem w inną stronę, nie mając żadnej wiedzy ani narzędzi, testowałem, uczyłem się, popełniałem dużo błędów…

W tym czasie pracowałeś już wyłącznie na własną rękę?

Jeszcze nie. Przez pewien okres prowadziłem zajęcia w placówce oświatowej w Gdańsku. Jeździłem wtedy nawet na piętnaście, szesnaście turniejów rocznie, a także sam organizowałem różne sportowe wyjazdy. Nie wszystkim w środowisku podobało się, że tak dobrze mi idzie. Zaczęło się rzucanie mi kłód pod nogi, obgadywanie… Mimo to wytrzymałem w ten sposób kolejne pięć lat…

Był ku temu jakiś konkretny powód?

Bałem się, że kiedy odejdę, dzieciaki nie będą miały z kim ćwiczyć. Czułem ogromną odpowiedzialność, w końcu jednak musiałem zadbać o siebie. To był bardzo trudny okres. Firma szła raczej gorzej niż lepiej. Pojawił się kryzys w moim małżeństwie, które miało się już ku końcowi. To wszystko doprowadziło mnie do depresji…

Wiele osób na Twoim miejscu kompletnie by się załamało, co byłoby zresztą zupełnie zrozumiałe. Tobie udało się znaleźć siłę?

Postanowiłem, że rzucam etat i stawiam tylko na swoją firmę. To działo się dwa tygodnie przed wybuchem pandemii, ale nawet przez chwilę nie żałowałem tej decyzji. Nie byłem ani zły, ani smutny. Było mi lżej, po prostu lepiej. Przepracowałem tę decyzję z psychologiem.

I nie zatrzymały Cię nawet kolejne lockdowny i obostrzenia?

To chyba przez duszę sportowca i wytrwałość.

Pierwszy lockdown rozpoczął się w piątek, a w poniedziałek już prowadziliśmy zajęcia online. Nie szukałem problemów, tylko rozwiązań. Ogarnąłem grafik, kamery, trenerów i ruszyliśmy. Przygotowaliśmy nowe, atrakcyjne pakiety. Okazało się, że chętnych nie brakuje. Nie było też takiej sytuacji, że duża liczba osób rozstała się z klubem, bo zajęcia przeszły do internetu. W maju i czerwcu zrezygnowało trochę osób, ale tak się dzieje zawsze, kiedy robi się ładna pogoda. Na pewno zostało z nami ponad osiemdziesiąt procent uczniów.

Dużo w tym czasie działałem, sprawdzałem przepisy, robiłem wszystko, żeby klub mógł istnieć. Pojechaliśmy nawet na obóz zimowy do Szczyrku i byliśmy jedynym klubem w całym ośrodku. Oczywiście wszystko odbyło się legalnie, zgodnie z nowymi przepisami. Jechało nas pięćdziesiąt osób, a połowa miejsc w autokarze musiała być pusta. Nie zorganizowałem tego, żeby zarobić, tylko po to, żeby zachować ciągłość w działalności.

Wspomniałeś, że z końcem roku szkolnego uczestnicy rezygnują z zajęć. Czy taka sezonowość jest wyzwaniem w Twojej branży?

Tak, i tylko od konkretnego klubu zależy, jaką przyjmie metodę radzenia sobie z tym faktem. Niektórzy moi znajomi prowadzą kilka grup od września do czerwca, zawężają się do jednej dyscypliny – i to im wystarczy. Inni skupiają się na półkoloniach, żeby zorganizować ich jak najwięcej.

W moim klubie zajęcia są cykliczne przez cały rok szkolny, podejmuję też różne działania, żeby dzieci nie odchodziły w czerwcu. Planuję półkolonie, obozy weekendowe, zimowe i letnie. Dzięki temu mam ciągłość finansową i mogę utrzymać firmę przez cały rok. Chodzi też o to, żeby trenerzy otrzymywali wynagrodzenia w wakacje.

A co jest największą trudnością w prowadzeniu klubu sportowego?

Pozyskanie i dotarcie do klienta. A w przypadku takiego klubu jak mój, gdzie spotykają się różne dyscypliny, dodatkowo zrozumienie specyfiki każdej z nich.

Do miłośników różnych dziedzin sportowych dociera się w inny sposób?

Tak, i sam ciągle się tego uczę. Jeśli chodzi o judo, czyli zajęcia, które sam też prowadzę, nie ma z tym większego problemu. Zawsze mam pełne grupy i kolejkę rezerwową. Zresztą, wszędzie, gdzie otwieramy nowe grupy judo, chętnych nie brakuje. Może wiąże się to z tym, że Polacy znają i lubią tę dyscyplinę.

Nieco bardziej trzeba się nakombinować w przypadku innych dziedzin, jak brazylijskie sporty walki, akrobatyka czy taniec. Tu trzeba zachęcać potencjalnych klientów ciekawymi zdjęciami czy filmami promocyjnymi. To oczywiście generuje także dodatkowe koszty, ale jest to opłacalne.

Na szczęście mogę posiłkować się doświadczeniem i wiedzą moich pracowników. Dużo z nimi rozmawiam, analizujemy, szukamy błędów. Jestem otwarty na zrozumienie mechanizmów, które są dla mnie nowe.

Czy jakiś mechanizm typowy dla innej dziedziny szczególnie Cię zaskoczył?

Na przykład to, że nawet nabory na różne zajęcia warto robić w innych okresach. Poznanie potrzeb odbiorcy jest bardzo ważne. Zajęcia judo czy akrobatyki możemy organizować w szkołach, w salach gimnastycznych. To jest bezpieczne i świetnie się sprawdza, pasuje także uczniom. Z kolei osoby, które chcą się uczyć tańca, wolą to robić w profesjonalnym studiu z lustrami. Dlatego wynajmujemy sale w różnych miejscach.

W Twoim klubie jest kilka dyscyplin: judo, taniec, akrobatyka, parkour… Sześciuset uczniów, kilkunastu trenerów, do tego różne obiekty i kanały promocji. Tymczasem Ty masz to wszystko poukładane. To wrodzony talent organizacyjny czy nabyte umiejętności?

Szczerze mówiąc, sam uważałem, że wcale tego wszystkiego nie ogarniam. Dopiero mentoring w CLF-ie uświadomił mi, że daję sobie radę. Na pewno pomogło mi doświadczenie ze sportem i systemami treningowymi. Widocznie jestem perfekcjonistą i mam duże wymagania, bo wiem, że to może wyglądać lepiej. Nie ukrywam jednak, że zawsze miałem talent organizacyjny i byłem skrupulatny.

Z mentoringu w ramach Coraz Lepszego Doradztwa korzystasz od roku, ale wcześniej brałeś udział także w szkoleniach CLF-u?

Tak, między innymi w Focusie, który otworzył mi oczy na wiele spraw. Szkolenia znalazła jeszcze moja była żona, która widziała, że utykam w prowadzeniu firmy. Dzięki mentoringowi zacząłem wszystko systematyzować, wprowadzać narzędzia ze szkoleń w CLF-ie, kalendarz, zadania, CRM. Zobaczyłem, na czym mogę pracować i jak to robić.

Samo spisanie działań bardzo dużo daje, a monitorowanie tego, co robię, przynosi efekty. Wiem, co zostało zrealizowane, widzę własną systematyczność, której wcześniej nie dostrzegałem. Daje mi to przede wszystkim spokój i poczucie sprawczości. Dzięki temu też przeżyłem urlop na luzie, bez stresu i z wolną głową. Teraz bardzo mocno pracuję nad tym, żeby nie wpadać w ciąg codziennej pracy…

No właśnie, w końcu w swojej firmie jesteś i szefem, i trenerem…

I nie chcę całkowicie rezygnować z tej drugiej funkcji. Moja praca – judo i prowadzenie zajęć – to moja pasja. Uwielbiam to, nie nudzę się i nie czuję, że się przy tym męczę. Zdarza się jednak, że wchodzę do domu po czternastu czy szesnastu godzinach i zastanawiam się, czemu jestem taki wyczerpany… Patrzę na zegarek i zdaję sobie sprawę, że zacząłem o piątej, a jest dwudziesta.

Na szczęście jestem już tego świadomy i mogę zacząć to kontrolować. Na razie doszedłem do etapu, w którym zwolniłem sobie jeden dzień i pracuję już tylko cztery razy w tygodniu, wieczorami. Bez mentoringu to nie byłoby możliwe.

Chyba trudno prowadzić firmę, zajęcia i jednocześnie zarządzać dwunastoma innymi trenerami…

W tym roku rzeczywiście zaczęło się to robić problematyczne. Zwłaszcza że zawsze chodziłem jeszcze na hospitacje do wszystkich trenerów. Zaczęło brakować mi na to czasu, tak samo jak na spotkania jeden na jeden, które też przeprowadzam z pracownikami. Zauważyłem, że pewnych rzeczy nie jestem w stanie dowieźć, bo mam tyle spraw na głowie. Rozwiązaniem okazało się zatrudnienie menadżerki. To osoba, która odciąża mnie w kwestii spraw pracowniczych.

Zacząłeś delegować zadania?

Tak i robię to zgodnie z sześcioetapowym procesem, którego uczy CLF. Ustaliłem tematy, w których moja menedżerka może decydować sama i nie musi już się ze mną konsultować. Widzę, że to jest skuteczne, bo kiedy zlecam zadanie, to w ponad dziewięćdziesięciu procentach przypadków jest ono wykonane.

Czy często rekrutujesz nowe osoby?

Coraz częściej – i to także robię zgodnie z metodą proponowaną w CLF-ie. Zauważyłem, że mocno działa już samo dobrze skonstruowane ogłoszenie, bo jest przesiewowe. Ostatnio na ofertę pracy odpowiedziało kilkudziesięciu kandydatów… Zaskoczyła mnie nie tylko liczba, ale także fakt, że były to osoby, które rzeczywiście odpowiadały profilowi, a nie przypadkowi ludzie.

Sam też nauczyłem się wyciągać potrzebne informacje z rozmów z kandydatami. Na przykład, kiedy dziewczyna mówi mi, że wyprowadziła się z rodzinnej miejscowości, układa sobie życie tutaj, sama na siebie zarabia… To dla mnie informacja, że jest zaradna, konsekwentna, prawdopodobnie terminowa, umie sobie poradzić.

Wspomniałeś o hospitacjach u trenerów. Dlaczego są dla Ciebie takie ważne?

Zależy mi na tym, żeby pracownicy stosowali moją metodę nauczania, bo jest sprawdzona i skuteczna. Wiem, jak podchodzić do dzieci, jak z nimi rozmawiać. Podczas hospitacji obserwuję i doradzam. Ważne jest, by dziecko dostało feedback i wiedziało, że uwagi są po to, by mogło się rozwinąć. Pomocne są także przykłady z własnego życia i doświadczenia sportowego. Na koniec pozytywny komunikat i wyciszenie.

Nie przyczepiam się do samego trzonu, czyli przekazywanej przez trenerów wiedzy i proponowanych ćwiczeń, bo moi trenerzy są profesjonalistami i sami wiedzą najlepiej, czego uczyć. Oczywiście dopytuję, zwracam uwagę, by napinać odpowiednie partie mięśni, jeśli np. coś jest szczególnie trudne do wykonania lub może działać niekorzystnie na kręgosłup dziecka.

Jak trenerzy reagują na te wizyty?

Bardzo pozytywnie. Zawsze podkreślają, że nikt wcześniej nie dawał im feedbacku i nie odwiedzał na zajęciach. Zresztą ja też zachęcam ich do tego, by przyszli poobserwować, jak ja uczę. Mogą mi zwrócić uwagę, zaproponować coś innego, jestem na to otwarty.

Mój system nauczania jest ściśle związany z misją firmy, która zresztą też przeszła ewolucję podczas szkoleń w CLF-ie. Wcześniej misją było to, by dzieci chciały ćwiczyć także poza treningiem. Teraz stawiamy na uczenie dzieci radzenia sobie z porażką w życiu dorosłym. Podczas spotkań na Focusie uświadomiłem sobie, że to jest właśnie ta rzecz, która wyróżnia nas na rynku.

Jak to wygląda w praktyce? Jak pomagają w życiu treningi sportowe i Twoja metoda?

Weźmy taki przykład: dziecko uczy się przewrotu i to mu nie wychodzi, więc płacze albo się złości. Jednak dzięki odpowiedniej mobilizacji uzyskanej od trenera, który daje mu czas i motywuje, ono w końcu nauczy się tego ćwiczenia.

Takich elementów na treningu są setki, więc uczeń co chwilę staje przed nowym zadaniem. Uczy się także rozmawiać o trudnościach. W końcu wyrabia sobie nawyk, rozumie, że jeśli będzie próbować, to w końcu znajdzie sposób i poradzi sobie z problemem. Jeśli ktoś za młodu nasiąknie takim podejściem, to w życiu dorosłym też się nie załamie przy pierwszej czy nawet kolejnej porażce.

Rzeczywiście, nie każdy trener czy nauczyciel ma dar przekazywania takiej postawy…

To wynika z tego, że jestem empatą, co zresztą potwierdziły testy Harrisona i Gallupa, które przeszedłem w CLF-ie. Potrafię od razu wyczuć, czy ktoś przychodzi na zajęcia z problemem, coś jest u niego nie tak. Widzę, kiedy gorzej ćwiczy, bo na przykład źle się czuje psychicznie. Staram się zrozumieć, że ma gorszy dzień; nie cisnę, tylko rozmawiam.

Tego uczę też moich trenerów. Zresztą planuję robić dla nich szkolenia z radzenia sobie ze stresem oraz wypaleniem zawodowym. Nie każdy umie oddzielić pracę od życia prywatnego. Czasem przynosi się osobiste problemy na zajęcia. Chciałbym, żeby moi pracownicy umieli sobie z tym poradzić, przyjść na trening i czerpać z niego dobrą energię.

To znaczy, że jesteś nie tylko trenerem czy szefem, ale także mentorem…

Przyznaję, że wiele osób przychodzi do mnie po rady, nie tylko te sportowe. Ja mogę tylko służyć własnym przykładem, pokazywać możliwości… Ostatecznie wybór i tak musi być dopasowany do konkretnej osoby i zgodny z nią.

W sporcie wiele zależy od motywacji – i przyznam, że moi najstarsi zawodnicy bardzo dużo ze mną rozmawiają. Z niektórymi mam tak zażyłą relację, że znam całe ich rodziny, bywam nawet u nich na święta (śmiech).

Na podobnej zasadzie układają się moje relacje z pracownikami. Kiedy pojawiają się jakieś nieporozumienia, to szybko je wyjaśniam, a podstawą jest szczerość. Zdarzyło mi się też, że pracownik chciał odejść i realizować się gdzie indziej – ja zawsze życzę w takiej sytuacji powodzenia, zachęcam do rozwoju.

Każdy talent ma dwa oblicza: ciągnie w górę i w dół. Zastanawiam się, jak to się objawiało w przypadku Twojej empatii…

Rzeczywiście zdarzało się, że przez zażyłe relacje z rodzicami uczniów trudno było mi mówić szczerze o ich dzieciach. W pewnym stopniu chciałem po prostu zadowolić ich jako przyjaciół. Obawiałem się, że jeśli zwrócę uwagę na negatywy, to w jakiś sposób ich zawiodę. Czułem dyskomfort, mówiąc coś nieprzyjemnego.

CLF pomógł mi to przepracować. Nauczyłem się mówić jasno i otwarcie. Jeśli u dziecka pojawiają się trudności podczas treningów, to wskazuję konkretnie, jakie problemy trzeba rozwiązać. Czasem jest to brak motywacji, zwykła niechęć, czasem potrzebna jest pomoc fizjoterapeuty, bo przeszkodą są dolegliwości zdrowotne, mięśniowe…

Zauważyłem też, że odważniej forsuję swoje zdanie, opierając się na kompetencjach, które przecież posiadam. Jestem nie tylko sportowcem, skończyłem też fizjoterapię, cały czas się rozwijam. Ostatnio np. przeszedłem szkolenie z podnoszenia ciężarów i postanowiłem, że będę tego uczył na zajęciach. Pojawiły się głosy rodziców: „Po co? Czy to bezpieczne?”. Odpowiadam: „Tak, to jest bezpieczne, zdrowe, co potwierdza wiele badań naukowych”. Właśnie dlatego nauczyłem się, jak robić to prawidłowo, żeby pomóc, a nie zaszkodzić dzieciom.

Podkreślasz, że dzieciom warto dawać przykłady z własnego życia. Uczysz je, żeby się nie poddawały, ale szukały rozwiązań. Teraz rozumiem, w jaki sposób udało Ci się przezwyciężyć kumulację kryzysów, o których rozmawialiśmy na początku: problemy w pracy, rozwód, pandemię, depresję…

Kryzysy zdarzają się cały czas. Nie wspomniałem jeszcze o tym, że w październiku ubiegłego roku zerwałem więzadło w kolanie… miesiąc przed mistrzostwami Polski, do których się przygotowywałem. To był bardzo trudny moment: załamanie, prawie całkowite wykluczenie z zajęć…

Ale jak się domyślam, szybko znalazłeś na to sposób?

Prowadzę zajęcia z dwiema grupami początkującymi, jedną średniozaawansowaną i jedną, która trenuje u mnie już ponad osiem lat. Więzadło zerwałem we wtorek, więc odpuściłem zajęcia dla początkujących, bo tam jednak muszę być aktywny fizycznie i trochę się nabiegać. Na trzy miesiące zastąpił mnie kolega. W przypadku grupy zaawansowanej miałem tylko jeden dzień przerwy. Poszedłem na salę o kulach, usiadłem i po prostu instruowałem ich z ławki. Nie miał mnie kto zastąpić, ale też sam nie chciałem rezygnować.

Pamiętam, jak moja psycholog zapytała, czego dobrego nauczy mnie ta pauza. Moją pierwszą odpowiedzią było: „Niczego, bo mam po prostu rozwalone kolano”. (śmiech) W końcu jednak znalazłem inną odpowiedź. Znałem siebie już na tyle, by wiedzieć, że szybko sobie z tym poradzę.

Ludzie z takimi kontuzjami jak moja wracają do sportu średnio po dwunastu miesiącach. Ja po czterech zjeżdżałem na desce snowboardowej, a po siedmiu wystartowałem w zawodach judo i zdobyłem mistrzostwo Polski.

Co konkretnie Ci pomogło?

Dobry plan treningów i fizjoterapia. Nie zwolniłem tempa i to dało efekt. A jeśli chodzi o kwestie psychiczne, to wiara we własne siły i umiejętności. Pamiętałem, ile razy w życiu sobie już poradziłem – i to jest właśnie to nastawienie, które chciałbym przekazywać podopiecznym.

Faktycznie jestem zdeterminowany i nastawiony na szukanie rozwiązań. Sport w sposób naturalny kształtuje podświadomość w taki sposób, że ona widzi problem jako etap przejściowy. Nauczyłem się też, że kiedy pojawiają się trudności, to o nich rozmawiam i proszę o pomoc. Tak było chociażby w przypadku epizodu depresyjnego. Tak samo jest w firmie i na szkoleniach biznesowych. Oczywiście pomaga też wyznaczanie sobie linii mety, bo sport to celowość.

Jakie są Twoje cele i plany, jeśli chodzi o rozwój klubu?

Na pewno rozwijanie organizacji obozów sportowych. Jako trener chciałbym z kolei prowadzić już tylko grupy zawodnicze. Wiąże się to oczywiście ze zwiększeniem zakresu obowiązków mojej menedżerki.

Zależy mi też na budowaniu jak największej firmowej poduszki finansowej oraz na zdywersyfikowaniu dochodów, inwestowaniu. Chciałbym żyć nie tylko z pieniędzy firmy.

A myślisz o własnym obiekcie, w którym mógłby działać klub?

Obecnie sprawdza mi się model wynajmu sali w szkołach, ponieważ specjalizujemy się w zajęciach dla dzieci. Myślę jednak o jednej, własnej przestrzeni i nawet powoli zaczynam się rozglądać za takim miejscem. Miałem już nawet pewną okazję, ale cieszę się, że ostatecznie jeszcze z niej nie skorzystałem. Wiem, że w tym momencie nie udźwignąłbym tego jeszcze ani finansowo, ani psychicznie. Przygotowuję się powoli, robię analizę rynku.

Gdybym miał już swój obiekt na wyłączność, chciałbym robić tam nie tylko zajęcia. Mam wizję miejsca, które pracuje na siebie cały rok, od rana do wieczora…

Zastanawiam się, jak to możliwe, że przez tyle lat nie wyobrażałeś sobie świata poza etatem. Mówisz jak urodzony biznesmen…

To miłe, dziękuję (śmiech). Muszę przyznać, że być może zawsze był we mnie gen przedsiębiorczości, bo od małego starałem się zarabiać. Nie miałem kieszonkowego, więc wymyślałem w domu różne systemy, za które mogłem dostać pieniądze. Potem sprzedawałem butelki, oddawałem rzeczy na złom, od czternastego roku życia zajmowałem się pracą chałupniczą, pomagałem znajomym, zawsze pracowałem w wakacje, robiłem remonty itp. Sam zarobiłem na rower, na wyjazdy, na buty sportowe, o których marzyłem.

Po prostu nie znałem nigdy świata biznesu, nie miałem z nim żadnej styczności do czasu przygody z MLM-em. Na pewno wiele dała mi praca z psychologiem, gdzie skupiamy się na problemach i schematach, nie tylko prywatnych, ale również tych w sporcie czy w prowadzeniu firmy.

Z kolei w CLF-ie odkrywam pełnię swoich możliwości. Widzę, że jestem skuteczny, a nie tylko walczę z wiatrakami. Do tego doszedł networking, nowe środowisko, nawet nowe słownictwo – bo wierzę, że słowa i ludzie, którymi się otaczamy, determinują nasze życie.

Wszystko zaczęło układać się w całość…

Właśnie tak na to patrzę. Ostatnio moja psycholog zapytała mnie, czy widzę swoją moc. A stało się to, kiedy opowiadałem jej o planach na następny rok. Wśród nich jest np. zwiększenie liczby uczniów o sto osób. Dla nas to realne, wiem, że to zrobimy.

Dziś mówię to ze spokojem i pewnością.

Rozmawiała Karolina Głogowska

POBIERZ BEZPŁATNY (0 zł) PORADNIK

„Przebudzenie Przedsiębiorcy”

7 ważnych lekcji dla każdego właściciela (małej) firmy



  • Jak zmienić ciągłe "gaszenie pożarów" w firmie w stabilny wzrost,
  • 3 proste (i skuteczne) narzędzia, które sprawią, że Twoi pracownicy zawsze będą wiedzieli co i jak mają zrobić,
  • 5 kluczowych elementów strategii biznesowej, bez których nie osiągniesz wysokich zysków.

pp_new

Pobierając materiały, wyrażam zgodę na otrzymywanie newslettera i informacji handlowych od Coraz Lepszej Firmy.
Mogę cofnąć zgodę w każdej chwili. Dane będą przetwarzane do czasu cofnięcia zgody.
Karolina Głogowska

Była redaktorką prowadzącą i wydawczynią w serwisach internetowych Wirtualnej Polski. Jako dziennikarka pisała także dla Onetu i Polskiej Agencji Prasowej. Zajmowała się redakcją powieści, książek poradnikowych i lifestylowych. Współpracowała z Dorotą Wellman przy zbiorze wywiadów pt. „Jak być przyzwoitym człowiekiem?”.
Od 2018 roku pisze i wydaje własne książki. Ma na koncie trzy powieści obyczajowe, które powstały w duecie z Katarzyną Troszczyńską. Jest autorką thrillerów psychologicznych. Interesują ją głównie ważne, kontrowersyjne tematy społeczne i mroczne zakamarki ludzkiego umysłu.