Dziś zapraszamy Was do przeczytania niezwykłej historii polskiego przedsiębiorcy – Krystiana Szymichowskiego. To opowieść o upadku i zmartwychwstaniu. O odrodzeniu się dzięki… Programowi Rozwoju Coraz Lepszej Firmy!
Co sprawiło, że zająłeś się prowadzeniem firmy KDE Construction?
Tak naprawdę żyłem tym od wczesnego dzieciństwa. Dziadek na dachach, ojciec na murach, a ja postanowiłem połączyć to wszystko i działać kompleksowo. Na samym początku uczyłem się pod okiem ojca, który nie tolerował najmniejszych uchybień.
Tak krok po kroku, z dnia na dzień zdobywałem wiedzę praktyczną, a wieczorami i nocami – czytając książki – teoretyczną. W międzyczasie próbowałem oczywiście pracy w przeróżnych zawodach: od kucharza po pracownika biurowego, ale nic nie sprawiało mi takiej przyjemności jak praca na budowie.
Codzienne nowe wyzwania – tu nie ma monotonii. Potrafisz wyobrazić sobie to uczucie, gdy kończysz dach budynku, stajesz na kalenicy i czujesz się, jakbyś kolejny raz zdobył Mount Everest? Ja je znam i wierz mi, to bardzo przyjemne, o ile ktoś nie lubi, a kocha to, co robi.
Wierzę! A skoro jesteśmy już przy emocjach: jakie to uczucie rozwijać firmę, w którą zaangażowani byli wcześniej ojciec i dziadek? Stres, bo człowiek nie wie, czy sprosta oczekiwaniom? A może ulga, bo nie trzeba startować ze wszystkim od zera?
Mimo iż miałem dostęp do pełnego parku maszynowego, zarówno dziadka, jak i ojca, postanowiłem, że do wszystkiego chcę dojść sam. Pierwsze marketowe narzędzia kupiłem za pieniądze, które odłożyłem z wypłaty. Nie było tak naprawdę z czym się porywać na budowę domu, bo posiadałem wtedy tylko: wiertarkę, szpadel, kielnię, sznurek i poziomicę, ale zaryzykowałem.
Gdy mój tata pierwszy raz odwiedził mnie na mojej pierwszej samodzielnej budowie, czułem się jak małe dziecko, które coś przeskrobało. Serce waliło mi niemiłosiernie, a żołądek skręcał się z nerwów. Mój ojciec z surową miną obchodził dom dookoła, zaglądając w każdy zakamarek. Na moje pytanie: „I jak?”, odpowiedział jedynie: „Czas pokaże”. Z roku na rok doszkalałem się w różnych systemach budownictwa (w Polsce i innych europejskich krajach). Wszystko po to, aby zdobyć uznanie mojego ojca.
Oczywiście tata zachwalał mnie wśród swoich znajomych z branży. Sam od niego tego nie usłyszałem, choć do czasu… Do czasu, gdy w trakcie szkolenia CLF zdałem sobie sprawę, że powinienem to przede wszystkim robić dla siebie.
Dopiero wtedy stałem się dobry w tym, co robię, a mój ojciec na jednej z budów powiedział mi, że jest dumny z tego, jak pracuję i co osiągnąłem. To było naprawdę miłe uczucie, usłyszeć takie słowa od człowieka, który chwalił tylko najlepszych. Przez te wszystkie lata żyłem niepotrzebnie w ogromnym stresie i pod ogromną presją, żeby udowodnić dziadkowi i ojcu, że też potrafię być pro. A wystarczyło popełniać błędy, wyciągać z nich lekcje i robić to, co się kocha. Proste, nie?
Jasne, że tak! Powiedz, czym konkretnie zajmuje się Twoja firma? W czym jest naprawdę dobra?
Moja firma zajmuje się budową przeróżnych budynków: od mieszkalnych po hale przemysłowe. W pewnym momencie postanowiliśmy wyprzedzić nieco konkurencję i, bazując na materiałach polskiego producenta, zaczęliśmy budować w systemach niskoenergetycznych. Wydaje mi się, że w tym jesteśmy naprawdę dobrzy, ale tutaj głos powinni zabrać bardziej nasi klienci.
A w czym jesteście bezkonkurencyjni?
Bezkonkurencyjni, hmmm… Myślę, że jednak mury. Ściany to nasz konik, nieważne z jakiego materiału. Gdy zaczynałem swoją przygodę z własną firmą i pracowałem jako pracownik multi (dostawca, magazynier, pracownik fizyczny, księgowy), potrafiłem razem z pomocnikiem wystawić do 30–50 metrów kwadratowych ściany dziennie.
Tak, to nie żart. W zależności od rodzaju materiału byłem w stanie wymurować 30–50 metrów ściany dziennie i tak jest do dziś. Gdy tylko mamy murowanie, ubieram swój „mundurek” i razem z moimi chłopakami „staję na mury”.
Muszę zadać Ci teraz trudne pytanie: kiedy zauważyłeś, że to nie Ty posiadasz firmę, tylko ona Ciebie?
Uświadomienie sobie tego nie było łatwe. Na szczęście oczy otworzyła mi moja żona. Bardzo trudno było mi się do tego przyznać. Mieliśmy przez to niejedną awanturę. Po około roku, gdy na świecie pojawiła się nasza córeczka, żona mną potrząsnęła. Pracowałem wtedy jako podwykonawca przy budowie nadmorskiego hotelu, dla developera, który okazał się, na moje nieszczęście, oszustem…
Wyciągnąłem całe oszczędności, cały możliwy debet z konta, żeby pokryć koszty nowego, niezbędnego wtedy narzędzia, paliwa do samochodu na codzienne dojazdy oraz wypłaty dla ludzi. Złożyłem żonie obietnicę, że teraz będziemy żyć lepiej. Niestety, nie udało się…
Tak zaczęło się moje tonięcie w długach oraz moje niewolnictwo. Pewnego dnia żona wyjechała na tydzień do teściów, a ja miałem czas, żeby pomyśleć. Po jednej z telefonicznych awantur zamknąłem się w domu, wyłączyłem telefon na 2 dni, po prostu zniknąłem. Uświadomiłem sobie, że nie o tym marzyłem, że nie tego chciałem dla swojej rodziny.
Wstawałem o trzeciej w nocy, jechałem po pracowników, a potem 120 kilometrów do pracy. Tam pracowałem, wręcz tyrałem razem z moimi ludźmi. Wracałem do domu najczęściej koło godziny 23, a często i po północy, po to, by znów wstać o trzeciej. Dotarło do mnie, że ta „firma” mnie wykańcza.
Długo szukałem rozwiązania, coraz bardziej pogrążając się w długach, aż natknąłem się na reklamę CLF. To było dla mnie jak zbawienie.
Wiem, że to nie wszystko, co Cię spotkało. Co wydarzyło się rok temu? Jak do tego doszło, że zostałeś sam – z długiem, kończącymi się terminami wykonawczymi i bez pracowników?
Rok temu podpisałem umowę na budowę 2 domów jednorodzinnych. Niestety, jeden z moich pracowników ciężko zachorował, a drugi uległ wypadkowi, który wykluczył go z pracy w branży budowlanej.
Rynek pracowniczy w ostatnich latach jest coraz słabszy. Trudno o dobrego specjalistę.
Tak się złożyło, że byłem zmuszony zatrudniać ludzi z agencji pracy, którzy nie mieli żadnego pojęcia o budownictwie. Mieli za to często problemy z alkoholem. Zdarzali się też złodzieje znikający ze sprzętem. To był rok niekończących się nieszczęść.
Jak ta sytuacja wpłynęła na Twoje życie rodzinne?
Te wszystkie wydarzenia bardzo mocno odbiły się na mojej rodzinie. Pracowałem coraz więcej (jakby coś to miało zmienić) i coraz później wracałem do domu, często kiedy żona i córka już spały.
Spotykaliśmy się jedynie w niedzielę. Po to, żeby znów się pokłócić o to, że nic poza firmą się nie liczy. Moje małżeństwo zaczęło się rozpadać, a własna córka nie chciała się do mnie nawet przytulić… To było bardzo przykre, ale wciąż łudziłem się, że pracując tyle, w końcu wyjdę na prostą. I nadal zaniedbywałem to, co powinno być dla mnie najważniejsze.
Zastanawia mnie, jakie były pierwsze symptomy nadchodzącej katastrofy? Czy zauważyłeś je wcześniej, czy zdałeś sobie z nich sprawę dopiero po fakcie?
To bardzo trudne pytanie. Czy alkoholik widzi, że ma problem z alkoholem? Tak samo ja, jako zatwardziały pracoholik, widziałem tylko jeden problem: pieniądze… Ciągle mi ich brakowało i ledwo starczało na opłaty i „podstawowe” życie. Z większości zdałem sobie sprawę, gdy było już prawie za późno, gdy byłem już skrajnie wykończony fizycznie i zacząłem popadać w depresję…
Pamiętasz może dzień, w którym postanowiłeś dołączyć do Programu Rozwoju CLF? Co przekonało Cię do tego, żeby wydać pieniądze akurat na program szkoleniowy?
Pamiętam go doskonale. To był jeden z tych dni, które miały być dobre, a jak zwykle zaczęły się od problemów… Wcześniej skorzystałem z darmowego miniszkolenia i chyba to tak naprawdę przekonało mnie do wejścia do programu. Wypełniłem formularz i, siedząc w samochodzie, otrzymałem telefon. W słuchawce było słychać przemiłą Panią Kamilę, a jej optymizm był wyczuwalny na odległość.
Wtedy pomyślałem sobie: z czego można się cieszyć, będąc kolejny dzień w pracy? A jednak można. Po kilkuminutowej rozmowie stwierdziłem, że to ostatnia szansa. Jak to się nie uda, wracam do Szkocji. Już nie pamiętam dokładnie ile, ale wydałem na to swoje ostatnie pieniądze.
Zostałeś praktycznie bez pieniędzy i – co gorsze – bez ludzi. Jak to się stało, że ten trend się odwrócił?
Postanowiłem napisać ogłoszenie. Minęło kilka dni. Nikt się nie odzywał i już traciłem nadzieję, że ktokolwiek na nie odpowie. Aż pewnego dnia zadzwonił do mnie (dziś już były) mój pracownik. Spotkaliśmy się, omówiliśmy szczegóły i tak zaczęła się nasza współpraca.
Przyprowadził wkrótce swojego kolegę, który dziś jest brygadzistą w mojej firmie, a brygadzista – następnego. Nagle prace przyspieszyły, klienci się uspokoili, a na mojej twarzy znowu pojawił się uśmiech. Prace przebiegały na tyle szybko, że każdy etap udawało nam się wykonać w ciągu maksymalnie 5 dni, dzięki czemu w każdą sobotę mogłem wypłacać pieniądze swoim pracownikom.
Wtedy też pojawiły się pierwsze premie dla nich. Oddałem im swój samochód na dojazdy do pracy. Chłopaki pracowały jak mrówki, a ja zaczynałem odzyskiwać wiarę, że jednak się uda.
Napisałeś w grupie CLF takie wyznanie: „Zacząłem wychodzić poza barierę, którą CLF postawił przede mną, jak rodzice przed małym dzieckiem dla jego bezpieczeństwa. Okazało się, że mojej przepaści nie ma”. O jaką przepaść chodziło?
Tą przepaścią były moje błędy. Większość z nich dosyć poważnie odbiła się na mojej rodzinie i zdrowiu. Na szczęście CLF postawiła przede mną coś w rodzaju znaku „stop”. Nie było to na zasadzie: „Zapłać nam, wyślemy ci 12 płyt z nagraniami, a ty dalej rób, co chcesz”, o nie.
Każdego miesiąca otrzymywałem jedną płytę z lekcjami przemyślanymi merytorycznie oraz w odpowiedniej kolejności. Wbrew pozorom kolejność lekcji ma tu duże znaczenie.
Jeśli jesteśmy już przy lekcjach z Programu Rozwoju: ile czasu zajęło Ci przerobienie ich wszystkich dwunastu?
Dokładnie 12 miesięcy. Każdej płyty starałem się słuchać co najmniej co 2 dni, tak aby móc sobie utrwalić wszystko to, co jest na niej zawarte. Wierz mi, to działało jak mantra. Po takiej liczbie odsłuchań nie było opcji, żeby cokolwiek pominąć. Wtedy wystarczyło to wprowadzać w życie.
Jesteś w stanie dziś wskazać, która z lekcji Programu okazała się w Twoim przypadku najbardziej przydatna?
Zdecydowanie lekcja numer 4, czyli Pięć reguł skutecznego delegowania zadań. Nie wyobrażasz sobie, jakie miałem opory przed przekazaniem projektu mojemu obecnemu brygadziście i stwierdzeniem, że od dziś on jest odpowiedzialny za wszystkie wymiary na budowie.
Kiedy zrobiłem to po raz pierwszy, przez resztę dnia czułem się tak, jakby ktoś oblał mnie wrzątkiem. Od tego zacząłem. Z dnia na dzień coraz bardziej zaczynałem ufać pracownikom. Widziałem, jak biegają z poziomicami i miarami, jak kreślą wymiary i tak dalej. To budowało we mnie poczucie zaufania do nich. Dziś wiem, że było warto.
Program Rozwoju opiera się na fundamentalnym założeniu, że małe zmiany tworzą wielki wzrost. Czy u Ciebie też tak było? A jeśli tak, to czy pamiętasz pierwszy widoczny efekt takiego podejścia?
Tak, oczywiście. Łatwo mi było zrozumieć założenia programu i treść płynącą z lekcji, jednak trudniej przychodziło mi wprowadzanie zmian. Dlatego twierdzę, że w moim przypadku były to bardzo małe zmiany.
Pierwszym efektem było to, że moi obecni klienci, dla których budowałem 2 domy, zaczęli mi na nowo ufać i na ich twarzach ponownie zauważałem zadowolenie, gdy przyjeżdżali na budowę. To był efekt pierwszej lekcji i kilku miniszkoleń w formie e- mailowej, na które się zapisałem.
Pamiętasz moment, w którym poczułeś, że jesteś znowu właścicielem firmy, a nie jej niewolnikiem?
To był dziwny, a zarazem wspaniały dzień. Przyjechałem rano do pracy, przywitałem się z chłopakami, jak zwykle sprawdziłem, czy wszystko się zgadza, czy nie ma błędów. Po chwili mój brygadzista odpalił mój samochód, wysiadł z niego i powiedział: „Jedź do domu. Odpocznij, my sobie ze wszystkim poradzimy”.
Rewelacja! Prawie jak scena…
Mówię Ci, szczęka mi opadła, ale podziękowałem, grzecznie wsiadłem w samochód i pojechałem do domu. Pierwszy raz coś takiego usłyszałem i zobaczyłem. To było nieprawdopodobne, jak scena z filmu. Oczywiście wtedy, po wielu latach pracoholizmu nadszedł czas na mój pierwszy urlop z rodziną, której obiecywałem go zbyt długo.
Najważniejsze pytanie: czy udało Ci się uratować rodzinę?
Na szczęście tak. Żona znowu się uśmiecha, przytula jak dawniej. Córka przestała się budzić w nocy z płaczem (po naszych awanturach) i w końcu nie może się ode mnie „odkleić”. Często siedzę i myślę, ile czasu i ile siebie zabrałem swojej własnej rodzinie. A przecież wystarczyło tak niewiele, by zrozumieć…
To naprawdę niezwykle budująca historia!
Myślę, że teraz każdy zrozumie, dlaczego jestem tak wdzięczny całemu zespołowi CLF oraz uczestnikom programu. W końcu odzyskałem to, co najważniejsze. O tym też mówi ostatni z filmików na naszym profilu firmowym na Facebooku, który został stworzony z dedykacją dla mojej rodziny.
Na swojej firmowej stronie piszesz: „Oferujemy usługi w zakresie budownictwa energooszczędnego, pasywnego, zeroenergetycznego”. Czy to, czym się zajmujesz, wpływa na to, jak podchodzisz do prowadzenia firmy? Czy można prowadzić firmę „zeroenergetycznie”, „pasywnie”? Czy firma, która „prowadzi się sama”, to ideał, do którego warto dążyć? A może wręcz przeciwnie?
Wydaje mi się, że zeroenergetyczne prowadzenie firmy jest niemożliwe, aczkolwiek pasywne – już tak, ponieważ sam w ten sposób aktualnie prowadzę swoją firmę. Zużywam na nią niewiele energii, a korzyści są z tego wielorakie. Według mnie, samoprowadząca się firma to model bezsensowny. Po co wtedy ją zakładać? Jedynie dla pieniędzy?
Osobiście robię to, co kocham od najmłodszych lat i pomimo że moja obecność w firmie nie jest już wymagana, to jak wcześniej wspomniałem, każde murowanie, bez względu na to, w jakim jest systemie, rozpoczynam razem z moją ekipą. To między innymi pokazanie moim pracownikom, że nie stawiam się ponad nich, że jestem liderem, który chce razem z nimi ciągnąć ten wózek, a nie siedzieć w lektyce i być noszony przez nich.
Przed jakimi błędami chciałbyś przestrzec tych, którzy prowadzą swoje firmy?
Tych rad jest naprawdę dużo, ale myślę, że najważniejsze z nich to:
- Nie zapominać o najbliższych.
- To my musimy prowadzić firmę, nie ona nas.
Są to z pozoru bardzo proste rady i niejeden powiedziałby, że bez sensu. Jak firma może prowadzić mnie albo jak można zapomnieć o bliskich? Dziś wiem, że to możliwe.
Czym kierujesz się w życiu i w biznesie? Czy mógłbyś podać „przykazania”, których w tych kwestiach bezwarunkowo przestrzegasz?
Nauczyłem się słuchać, a nie być słyszalnym. Chyba takie najważniejsze to: „Kto mówi – sieje, kto słucha – zbiera”.
A które cechy, umiejętności, zdolności widoczne u innych przedsiębiorców cenisz najbardziej?
Pokorę i uczciwość. Coraz mniej jest zdrowej i uczciwej konkurencji oraz pokory wśród nas, przedsiębiorców.
Może to dziwne pytanie, ale dlaczego ludzie korzystają z usług właśnie Twojej firmy?
Moi klienci szukają rzetelnego wykonawcy, który rozpocznie i skończy ich zlecenie na czas. Bez długich terminów, bez unikania rozmów z klientem i odpowiedzi na trudne pytania, a przede wszystkim dlatego, że kolejny rok z rzędu uzyskaliśmy tytuł najlepszej firmy budowlanej z powiatu szczecińskiego.
Wspaniała wiadomość! W związku z tym zapytam: czy jest coś w prowadzeniu firmy, co sprawia Ci największą radość?
Tak. Zadowolenie moich klientów. Gdy widzisz minę człowieka i słuchasz go, jak Ci dziękuje, że wybudowałeś mu dom, a w dodatku współpraca przebiegała bez zgrzytów, to jest jak miód na serce.
Wyobrażam to sobie! Jednak żeby dotrzeć do takiego momentu, trzeba najpierw zatrudnić odpowiednią ekipę. Na co zwracasz największą uwagę, przyjmując nowych ludzi do pracy?
Nie interesują mnie papierki. W mojej firmie ważne jest to, co kto potrafi, i to, czy chce się dalej rozwijać. Dyplomy, świadectwa nic nie znaczą. To tylko kawałek papieru świadczący o wyuczeniu się teorii, dla mnie bardzo zbędnej. Stawiam na praktyków i ludzi chcących zdobywać wiedzę praktyczną.
Wspominałeś już o tym wcześniej, ale czy faktycznie coraz trudniej jest dziś o fachowca w Twojej branży? A jeśli tak, to czy zatrudnianie pracowników zza wschodniej granicy jest dobrym rozwiązaniem?
Wielu zdolnych i dobrych specjalistów wyjechało za granicę, zakładając własną działalność. Jeśli mam do wyboru Kowalskiego, który chce dorobić na 2 miesiące, bo akurat wtedy wpłynie mu 500+, to wolę pracownika ze Wschodu. Oczywiście z tych stron również trafiałem na oszustów i partaczy, ale szybko eliminowałem ich z firmy. Zatrudniam ludzi, którzy chcą i lubią pracować.
Co jest najtrudniejsze we współpracy z ludźmi?
Uważne słuchanie i dostosowanie podejścia do każdego z nich z osobna.
A jak dziś zdobywasz klientów?
Dziś już ich nie zdobywam.
Jak to…?
Dziś klienci zdobywają mnie. Mam to szczęście, że należę do czołówki tutejszych wykonawców, a takie informacje szybko się rozchodzą.
Jak więc oceniasz perspektywy dla firm takich jak Twoja? Czy złote lata dla branży budowlanej powoli się kończą, czy wręcz przeciwnie: prawdziwy boom dopiero nadchodzi?
Prawda jest taka, że dla najlepszych pracy zawsze było mnóstwo. Nie mówię tego na podstawie ostatniego roku, ale biorąc pod uwagę czas, gdy firmę prowadził jeszcze mój ojciec.
A jaką radę dałbyś tym, którzy planują wejść do Twojej branży? Na co trzeba uważać, zakładając firmę budowlaną?
Hmm... To jedno z pytań, które jest proste w odpowiedzi, ale trudniejsze w realizacji. Nie popełniać tego błędu, który ja popełniłem. I przede wszystkim: „małą łyżką, a ciągle”.
Porównując firmę do talerza zupy: jedząc powoli, możesz robić to godzinami, ale jeśli zaczniesz pić ją prosto z talerza, na szybko, to nabawisz się niemiłego bólu brzucha. Przy czym w firmie taka strategia będzie miała bardziej nieprzyjemne skutki.
Było już sporo o firmie. A Twoi klienci? Kim są? Czego najczęściej od Ciebie oczekują? Szybkiej realizacji? Niskich cen?
Każdy klient, tak jak każdy przedsiębiorca, jest inny. Wiadomo, wszyscy chcieliby mieć jak najwyższą jakość za jak najniższą cenę i my wciąż próbujemy to pogodzić, choć przy wymaganiach niektórych osób bywa to naprawdę trudne.
Ważne jest to, aby usiąść z klientem, przedstawić mu kilka rozwiązań i dać czas do namysłu, wyjaśnić różnice. Moim klientem może być tak naprawdę każdy. Młode lub starsze małżeństwa, pani z cukierni czy pan ze sklepu spożywczego. Myślę, że wszyscy chcemy tego samego. Dostać to, za co płacimy, bez używania zamienników.
Prowadzisz firmę z branży budowlanej. Gdybyś miał podać przepis na solidne fundamenty każdej firmy, to co by to było? Jakich składników należałoby użyć?
Przede wszystkim solidność w tym, co się robi. Nasze realizacje dają o nas świadectwo, które z czasem procentuje w ten sposób, że to klient szuka nas, a nie my jego.
Jak patrzysz dziś w przyszłość? Z jakimi nadziejami?
Mam wiele pomysłów, wszystkie dokładnie opisuję na karteczkach i powoli realizuję. Dziś nie mam nadziei. Dziś mam pewność tego, czego chcę, i realizuję to bez wahania.
Rozmawiał: Maciej Wojtas
POBIERZ BEZPŁATNY (0 zł) PORADNIK
„Przebudzenie Przedsiębiorcy”
7 ważnych lekcji dla każdego właściciela (małej) firmy
- Jak zmienić ciągłe "gaszenie pożarów" w firmie w stabilny wzrost,
- 3 proste (i skuteczne) narzędzia, które sprawią, że Twoi pracownicy zawsze będą wiedzieli co i jak mają zrobić,
- 5 kluczowych elementów strategii biznesowej, bez których nie osiągniesz wysokich zysków.
Mogę cofnąć zgodę w każdej chwili. Dane będą przetwarzane do czasu cofnięcia zgody.
Maciej Wojtas
Pomaga rodzicom uczyć dzieci i odkrywać życiowe pasje (zobacz: Wojtas.Academy). Wydaje ebooki edukacyjne dla całej rodziny (zobacz: MaciejWojtas.pl). Chcesz czytać więcej jego tekstów? Zapisz się na ten newsletter.