Prawo biznesu

Wygrałem sprawę w sądzie, ale co w zamian przegrała moja firma?

Rafał Horończyk

– Nie płacą już drugi miesiąc! Ile można czekać na jeden przelew? Nie rozumiem. Nie możemy wiecznie pracować za wpis do portfolio! Ani tym, ani wątpliwym prestiżem z tej roboty nie nakarmię rodziny!

– Tomek, ale to nasz największy klient! Co my bez niego zrobimy? Przecież w każdej chwili może pójść do konkurencji i wtedy już więcej nie zarobimy. Zresztą ostatnio, nawet po skorygowaniu faktury, wyszła całkiem niezła kwota i nadal byliśmy na plusie. Pamiętasz?

– Umawialiśmy się na sztywną stawkę, a oni za każdym razem po robocie nas szantażują, że albo wystawimy korektę, obniżając nasze wynagrodzenie, albo nie zapłacą nic! Tak dłużej nie można! Spróbujmy oddać to do jakiejś kancelarii. Maciek, ja mam dosyć użerania się z nimi. Chcą wziąć nas głodem? Wytłumacz mi, ile jeszcze chcesz czekać? Aż będziemy musieli zamknąć interes albo błagać ich, żeby zapłacili cokolwiek?

– Ja bym przegadał z nimi temat na spokojnie. Nie chcę się szarpać w sądach. Znasz przecież ich prezesa – jak sobie coś zaplanuje, to tak ma być i koniec! Wiem, że to my mamy rację, ale jak pójdziemy z nim na noże, to nie odpuści nam choćby dla zasady i swojej frajdy. Do tego mają dość kasy i prawników, żeby sądzić się z nami do końca świata…

Taki dialog mógł się wywiązać między Maciejem i Tomaszem, wspólnikami w firmie zajmującej się fotografią. Zaraz po tej rozmowie podjęli decyzję, co zrobić, żeby jednak otrzymać wynagrodzenie za owoc swojej pracy, zaangażowania, wiedzy i doświadczenia.

Postaram się pokazać Ci dwie wersje tej historii: osiągnięcie celu przez twardą windykację dążącą, w przypadku braku płatności, do złożenia pozwu sądowego (plan Tomasza) albo poprzez podjęcie rozmów, dzięki którym można uzyskać choćby część wynagrodzenia (plan Macieja).

Przeczytaj, a zrozumiesz lepiej:

  • co może się stać, jeśli wspólnicy wybiorą drogę wojowniczego Tomasza, a co gdy zadziałają tak, jak sugeruje ugodowy Maciej,
  • dlaczego, podejmując decyzję o skierowaniu sprawy do sądu, musimy ją dobrze przemyśleć i brać pod uwagę szczegóły, które nie przyszłyby nam do głowy,
  • kiedy warto skierować sprawę do sądu, a kiedy lepiej odpuścić i wybrać inne rozwiązanie,
  • dlaczego sprawy sądowe trwają tak długo.


Zapowiada się ciekawie? Sprawdźmy w takim razie…

Co się wydarzyło?

Czytałeś mój poprzedni artykuł? Opisałem w nim historię Julii, właścicielki biura nieruchomości, której klientka nie chciała zapłacić za wykonaną usługę. Ten tekst przeczytał również Tomasz, który doszedł do wniosku, że należy walczyć o swoje. Postanowił, że pójdzie do sądu, wygra, odzyska pieniądze razem z odsetkami, pokona smoka, zdobędzie rękę królewny, a potem będą żyli długo i szczęśliwie.

Na końcu artykułu wspomniałem jednak, że droga sądowa, którą wybrała Julia w obliczu nieopłaconej faktury, nie zawsze jest najlepsza.

Tomasz nie wziął pod uwagę jednej kwestii… Jakiej? Aby odpowiedzieć na to pytanie, przyjrzyjmy się bliżej jego sytuacji.

Plan Tomasza, czyli walka do ostatniego grosza

Sprawa wydawała się prosta, ale… okazało się, że w obecnych realiach zajmie niemal dwa lata.

Dlaczego tak długo? Przyjrzyjmy się temu.

Najpierw nastąpiło wezwanie do zapłaty, dla przyspieszenia wysłane również mailem do kontrahenta. Zaraz po otrzymaniu odmowy, kancelaria przygotowała pozew. Krótki i nieskomplikowany. Streszczając: była usługa, nie było płatności, wysłaliśmy wezwanie, nadal nie otrzymaliśmy płatności, więc zdecydowaliśmy się was pozwać.

Nakaz zapłaty został wydany w ciągu trzech miesięcy. Kolejne dwa miesiące zajęło jego doręczenie (to przy założeniu, że druga strona odbiera listy z sądu)! Tak. W obecnych realiach niedoboru pracowników biurowych w sądach tyle potrafi to nieraz trwać…

– Ale przecież mecenas mi mówił, że mają tylko dwa tygodnie na odpowiedź…

Owszem, dwa tygodnie. Tylko, że ewentualny sprzeciw odnoszący się do tego nakazu zapłaty druga strona mogła złożyć nawet i 14. dnia od doręczenia pisma. A co dzieli ten moment od chwili, w której dokument dociera do sądu?

Dokładnie! Poczta!

I taki sprzeciw w końcu przyszedł. Dla dodania sprawie pikanterii powiem, że zawarto w nim kompletne bzdury…

Przedstawiciele pozwanej firmy twierdzili, że pan Tomasz przy wykonywaniu usług sprawiał wrażenie zdenerwowanego, a pan Maciej, odwiedzając klienta, rzekomo nie odpowiedział „dzień dobry” pani w sekretariacie. Czuła się tym głęboko dotknięta.

Kasa za usługę? Nie należy się. Bo nie!

Na potwierdzenie swojej wersji powołano się na dowód z zeznań pani sekretarki i prezesa pozwanej spółki.

Czy to istotne? Z punktu widzenia wyniku sprawy nie. Pozwani zdążyli stwierdzić przed sprawą sądową, że pieniądze jednak należą się wykonawcom, po prostu chcą im zapłacić mniej.

Dlaczego więc sąd od razu nie zamknął sprawy i nie wydał wyroku zasądzającego pieniądze na rzecz Tomasza i Macieja? Bo otrzymał wniosek o przesłuchanie świadka i prezesa. W teorii sąd mógłby go po prostu pominąć. Ale w praktyce, po odwołaniu się drugiej strony od wyroku, sąd wyższej instancji stwierdziłby, że to błąd. W skrajnej sytuacji mógłby nawet kazać przeprowadzić sprawę jeszcze raz, ale tym razem z przesłuchaniem pani z sekretariatu i pana prezesa.

A więc co?

Rozprawa…

Pewnie czytujesz nagłówki artykułów w popularnych portalach internetowych, w których pisze się, ile trzeba czekać na wyznaczenie terminu rozprawy.

Rozprawa Tomasza odbyła się w końcu po siedmiu miesiącach. Pan prezes przyszedł, ale pani z sekretariatu – nie. Okazało się, że już nie pracuje w pozwanej spółce i trzeba jej wysłać wezwanie pod adres zamieszkania.

Tomasza oczywiście trafiał szlag. Trafiał go jeszcze bardziej, gdy usłyszał od Macieja: „A nie mówiłem?”.

Na kolejną rozprawę czekali „tylko” cztery miesiące. Pani, już nie z sekretariatu, tym razem się pojawiła i powiedziała, że w sumie, to nic nie pamięta. Kojarzyła, że jakiś pan Tomasz był, ale nie potrafiła sobie przypomnieć, co robił. Pan Maciej też raz był, ale nie wiedziała, czy odpowiedział jej na powitanie. Nie mogła też kategorycznie stwierdzić, że tego nie zrobił…

Wszystko zostało uroczyście zaprotokołowane, a Tomasz nie wierzył własnym uszom.

Prezes z kolei tym razem nie przyszedł. Dzięki Bogu, bo sąd mógł pominąć dowód z jego zeznań, co też zrobił. Strach pomyśleć, co byłoby w zeznaniach.

Wreszcie Tomasz i Maciej wygrali. Jeszcze tylko w siódmym dniu po ogłoszeniu wyroku, druga strona złożyła wniosek o uzasadnienie. A sędzia napisał je w terminie.

Pytasz jakim? Miesięcznym.

To znaczy, że minął miesiąc między złożeniem wniosku o uzasadnienie a otrzymaniem uzasadnienia przez drugą stronę?

Nie.

Miesiąc minął między zapoznaniem się sędziego z wnioskiem o uzasadnienie a oddaniem go sekretariatowi do wysyłki.

Tak jest! Poczta!

W sumie wyszły dwa miesiące.

Prezes pozwanej firmy nie składał już apelacji. Musiałby od niej zapłacić 5% kwoty żądanej przez Tomasza i Macieja.

Za to sprzeciw od nakazu zapłaty mógł złożyć za darmo i z pewnością pomogło mu to podjąć decyzję.

Wszak dzięki temu przedłużył proces o ponad rok. Co prawda miał do zapłacenia więcej kosztów sądowych, ale stwierdził, że było to warte nerwów Tomasza i Macieja oraz satysfakcji z tychże.

W końcu pojawiła się zaległa kasa z faktur. Był to jednak ostatni przelew od klienta, bo równocześnie przyszło też wypowiedzenie umowy o współpracy w zakresie sporządzania fotografii.

Wypowiedzenie było zbędną złośliwością i drobną formalnością. Klient przestał bowiem zlecać pracę, gdy tylko otrzymał wezwanie do zapłaty. Znalazł sobie innego fotografa.

Tomasz i Maciej wygrali, ale jakim kosztem…

A co, gdyby przyjąć plan Macieja, czyli drogę kompromisu?

Przenieśmy się teraz do alternatywnej rzeczywistości, w której sprawy potoczyły się według zachowawczego planu Macieja.

Maciej schował dumę w kieszeń. Tomasz też, choć było mu nieporównywalnie trudniej, skoro najchętniej widziałby pana prezesa w sądzie, w charakterze pozwanego.

Druga strona wyszła z propozycją zapłacenia połowy kwoty z faktur. Maciej uprosił, by z uwagi na dotychczasową, owocną współpracę, uregulowano chociaż trzy czwarte kwoty. Negocjacje stanęły na równowartości 60% kwoty z faktur i na zrzeczeniu się przez fotografów prawa do odsetek za opóźnienie w płatności.

Maciej i Tomasz wiedzieli, że ich pozycja negocjacyjna nie była zbyt mocna. Wzięli więc tyle, co druga strona zdecydowała się dać.

Współpraca trwa do tej pory. Jak jednak możesz się domyślać, dotychczasowa, życzliwa atmosfera została zastąpiona przez zimny i pozbawiony wszelkiej radości profesjonalizm. Było miło, ale się skończyło.

Ta sytuacja dużo nauczyła Tomasza i Macieja.

Przysięgli sobie, że zdywersyfikują bazę klientów w ten sposób, by nie być całkowicie zależnymi od żadnego z nich. Żeby nikt nie mógł ich zaszachować tak, jak prezes opisany w tym artykule.

Od tej pory faktycznie żyli długo i szczęśliwie. Tomasz nie poślubił księżniczki, bo wcześniej pojął już jedną za żonę. A smoków nie było, choć obaj musieli zakasać rękawy i znaleźć więcej klientów.

W takim razie, jakiej kwestii nie wziął pod uwagę Tomasz?

Pamiętasz panią Jadwigę z poprzedniego artykułu? Tę, która nie chciała zapłacić Julii za usługę? Wówczas jej nastawienie do procesu sądowego trzeba było ustalać, korzystając ze szklanej kuli. Z kolei decyzja o jej pozwaniu była skutkiem dobrej intuicji Julii, popartej jej odwagą.

Tymczasem, jak słusznie ocenił Maciej, prezes spółki był osobą nieznoszącą sprzeciwu, a do tego majętną (i przy okazji marnotrawną) na tyle, by prowadzić spór sądowy choćby po złości.

Tego właśnie nie wziął pod uwagę Tomasz. Wygrał sprawę, ale stracił klienta, który mógłby być bardzo dobry, gdyby nie to, że Tomasz znajdował się w słabej pozycji negocjacyjnej. Choć ze względu na charakter pana prezesa współpraca nie byłaby raczej ani długotrwała, ani owocna, to mogła stanowić bazę pod rozkręcenie dobrze funkcjonującej firmy.

Jakie wnioski płyną dla Ciebie z tej historii?

  • Podejmując decyzję, czy z nieopłaconą fakturą iść do sądu, czy negocjować stawkę, wyobraź sobie, jakie to niesie skutki. Czy masz czas, środki i czy jesteś w stanie pozwolić sobie na dodatkowy stres, z którym może się wiązać sprawa sądowa?
  • Temat jest stosunkowo prosty, gdy z drugą stroną nie ma żadnej rozmowy. Dzwonisz, piszesz, prosisz, ale nie otrzymujesz odpowiedzi. Wtedy albo godzisz się ze stratą, albo podejmujesz ryzyko wynikające z prowadzenia sprawy sądowej. Trzeciej drogi nie ma.
  • Przesadą byłoby twierdzić, że nie ma dwóch takich samych spraw. Wiele jest do siebie podobnych na tyle, że nie ma sensu szukać na siłę różnic. Nie znaczy to jednak, że należy prowadzić je w ten sam sposób. Jeden drobny szczegół może zaważyć o tym, że wybrana taktyka będzie zupełnie inna.
  • Nawet najlepsza umowa nie pomoże Ci obronić swojego wynagrodzenia, gdy Twoja pozycja negocjacyjna względem kontrahenta jest słaba. Jeśli opierasz swoje przychody tylko (lub w większości) na jego zleceniach i, co gorsza, kontrahent ma tę świadomość, to Twoja pozycja negocjacyjna jest bardzo zła. Pomyśl, jak możesz zdywersyfikować swoje źródło przychodów. Możesz poczytać o tym więcej w tym artykule.
  • Droga sądowa nie jest uniwersalną drogą do rozwiązywania wszelkiego rodzaju problemów. To sposób trudny, sformalizowany, niejednokrotnie długi, ze względu na stopień skomplikowania sprawy. W wielu wypadkach bez pomocy specjalisty-prawnika będzie się ciągnąć jeszcze dłużej niż w sprawie Tomasza albo przegrasz z uwagi na jakiś błąd formalny.
  • Nie zawsze idzie tak prosto, jak Julii z panią Jadwigą. Sprawa sądowa, choćby najprostsza i najoczywistsza, to czasem wiele lat procesowania się. Niekiedy udaje się to załatwić szybciej, jeżeli Twój przeciwnik nie podejmie żadnej obrony.


    Na rozprawy czeka się bardzo długo, a po doświadczeniach pandemicznych od 2020 r. czas ten uległ tylko jeszcze większemu wydłużeniu.

    Nie oznacza to, że zmieniam zdanie, które wyraziłem w poprzednim artykule. Z mojej praktyki wynika, że większość tego typu spraw kończy się wydaniem nakazu zapłaty. Jeśli jednak druga strona zdecyduje się wejść w spór, czas trwania sprawy można przestać liczyć w miesiącach, a zacząć liczyć w latach.

  • Pamiętaj, że po drugiej stronie sporu też jest człowiek, a ludzie czasem potrafią być względem siebie (a w szczególności wobec osób, które ich zdenerwowały) bestiami, złośliwymi niczym Joker z Batmana Christophera Nolana. Lubią patrzeć, jak świat płonie, a ludzie, którzy im zaszli za skórę, cierpią.

Pobierz bezpłatnie (0 zł) poradnik

Obowiązki Przedsiębiorcy w Polsce



Dowiesz się m.in.:

  • czy na pewno legalnie prowadzisz swój biznes,
  • do jakich ustępstw na rzecz klienta zobowiązuje Cię prawo,
  • o jakich obowiązkach prawnych lepiej nie zapominać.

obowiazki-przeds-form

Pobierając materiały, wyrażam zgodę na otrzymywanie newslettera i informacji handlowych od Coraz Lepszej Firmy.
Mogę cofnąć zgodę w każdej chwili. Dane będą przetwarzane do czasu cofnięcia zgody.
Rafał Horończyk

Adwokat – specjalista w zakresie obsługi prawnej przedsiębiorców. Ekspert w zakresie prawa odzyskiwania należności, sporządzania umów i tworzenia spółek. Przedsiębiorca prowadzący własną kancelarię adwokacką oraz zaangażowany uczestnik społeczności przedsiębiorców. Tłumacz języka prawniczego na język nieprawniczy i języka nieprawniczego na prawniczy. Uczestnik Programu Rozwoju CorazLepszaFirma.pl, który nieustannie pracuje nad rozwojem swojego biznesu.