Work-life balance Wywiady

„Na początku latałam jak na skrzydłach. Płonęłam bardzo mocno, więc zgasłam też spektakularnie” – wywiad z Joanną Kaczmarek

Martyna Kosienkowska
joanna-kaczmarek

Żeby postawić ją do pionu, życie najpierw musiało sprowadzić ją do poziomu. Dosłownie, bo leżała i nie mogła się ruszyć. Wtedy zrozumiała: każdy z nas ma ratunek w sobie. Dziś Joanna Kaczmarek – właścicielka Studia Treningu Energia i Studia Figura w Miliczu – pokazuje nie tylko, jak schudnąć, ale jak zmienić życie. Patrzy nie tylko na ciało, ale zagląda do wnętrza… Stamtąd wydobywa piękno swoich klientek. Stamtąd czerpie energię, żeby walczyć i stawać się Coraz Lepszym Przedsiębiorcą.

Pani Joasiu, potrzebuję profesjonalnej porady. Mam siedzącą pracę, dwoje dzieci, mnóstwo dodatkowych zajęć i mało energii na przygotowywanie dietetycznych posiłków czy fitness. A brzuszek rośnie (uśmiech… przez łzy). Czy jest dla mnie jakiś ratunek?

Odpowiem zupełnie szczerze – to zależy. To zależy od tego, czy chce pani zmiany. Chce pani zmiany?

Jasne.

A dlaczego?

Musiałybyśmy dotrzeć do tych potrzeb, które gdzieś tam siedzą w Pani głęboko, bo tak naprawdę każda z nas ten ratunek nosi w sobie. I dopóki nie zdecydujemy same, żeby siebie uratować, to wszystko zostanie po staremu. Możemy szukać na zewnątrz różnej pomocy, różnych zabiegów, różnych trenerów, ale jeśli nie będziemy stosowały się do ich zasad, nie zobaczymy efektów.

To jest kwestia decyzji. Jeśli pani podejmie decyzję, to wtedy poprowadzę panią za rękę. Dam pani wiedzę. Dam pani wszelkie możliwe narzędzia, jakie są potrzebne. Ale najpierw potrzebna jest świadoma decyzja.

Niektóre osoby nie są gotowe na to, żeby poświęcić się sobie i skupić na sobie swoją uwagę. Bycie mamą jest niesamowicie odpowiedzialną rolą. Mamy mało czasu, każda minuta się liczy. Tak samo jak wtedy, kiedy jest się przedsiębiorcą. Zatracamy chęć myślenia o sobie, dbania o siebie i przez to popadamy w nawyki, które w dłuższym okresie powodują, że zdrowie nam szwankuje, że sylwetka nie wygląda tak, jakbyśmy chcieli, nie mamy kondycji, czujemy się gorzej, a kręgosłup boli od siedzenia. To są skutki.

No właśnie, ten czas…

Tak, to najczęściej słyszę od osób, które do mnie przychodzą – „ja nie mam czasu”. Nie mam czasu na trening, nie mam czasu gotować. Zdrowe posiłki? Nie mam czasu, przecież dzieci, mąż, praca. Nie mam czasu!

Ale przecież tak czy siak coś trzeba jeść. Więc dlaczego by nie jeść tego, co może być superprzydatne dla naszego organizmu po to, żeby mieć więcej energii, żeby móc realizować swoje cele, żeby każdy dzień po prostu był lepszy. Mam taką mamę, mamę trójki dzieci, która się zdecydowała, powiedziała: „Wchodzę w to!”. Ustawiłyśmy posiłki tak, żeby gotowała sobie na dwa dni i to zajmuje jej godzinę do półtorej – na dwa dni. Jeśli się chce, to się da.

Kwestia treningu, to już jest inna sprawa. Każdy z nas ma 24 godziny. To, co robimy w tym czasie, tak naprawdę zależy od tego, jakie zadania sobie zadamy i co nam się przytrafi. Kiedy ktoś mówi: „Nie mam czasu na trening”, ja słyszę troszeczkę coś innego. Słyszę wtedy: „Nie wybieram siebie”. Jeśli nie masz czasu na trening, to tak naprawdę nie masz czasu dla siebie, dla swojego zdrowia, dla tego, żeby się czuć lepiej. Myślę, że to jest kwestia zmiany priorytetów. Współpracowałam z różnymi osobami i zwykle te 30 minut na trening udaje się naprawdę wygenerować. To jest 3–4 razy w tygodniu, nie musi być codziennie. Ale od tego się zaczyna. Na sam początek wystarczy 10 minut, wystarczy aktywnie spędzić czas z dziećmi.

Jeśli nie masz 30 minut, wybierz 10, ale zrób krok do przodu, rusz się. Wtedy jest efekt, za tym idzie zmiana. Za tą decyzją w sercu.

Nie spodziewałam się takiej odpowiedzi. Myślałam, że powie Pani coś w stylu „Możesz wszystko”, a Pani mnie pyta, dlaczego tego chcę. Czy jest lepsza i gorsza odpowiedź na to pytanie? Lepsza lub gorsza motywacja do zmiany?

Jest. Są różne rodzaje motywacji. Czasami ktoś mówi, że na przykład chce się zmieścić w jakąś sukienkę albo na przykład chce schudnąć, bo mąż się ogląda za innymi. Są różne motywacje. Jeśli mamy motywację zewnętrzną – na przykład ktoś nam mówi: „Słuchaj, ty schudnij, bo naprawdę źle wyglądasz” – to nie jest to dobra motywacja. To nie jest motywacja, która nas poprowadzi gdzieś dalej. Musimy poszukać tego w sobie, poszukać tego w sercu.

Jeśli jakaś pani mi mówi, że chce schudnąć, bo zależy jej, żeby się zmieścić w stare dżinsy (częsta sytuacja), to się pytam: „Ale dlaczego te stare dżinsy są tak ważne? Dlaczego chce pani schudnąć akurat do tych starych dżinsów?”. I kopię głębiej, i dopytuję. I wtedy się okazuje, że w czasie, kiedy nosiła tamte spodnie, czuła się ze sobą najlepiej. Patrzyła w lustro i się do siebie uśmiechała. Ona pamięta ten stan, pamięta, jak to było, i dlatego te stare dżinsy są dla niej tak ważne.

Czasem trzeba pokopać, żeby odnaleźć to, co ważne.

Czasami też nie zdajemy sobie sprawy, dlaczego to jest dla nas ważne. Niby czegoś chcemy, ale właściwie nie wiadomo, z jakiego powodu. Zwykle w takich przypadkach, kiedy po pierwszym etapie zafascynowania przychodzi kryzys, nie mamy czego się złapać, nie mamy do czego się odnieść, nie mamy jak przywołać potrzebnych emocji.

Bo jeśli tamta pani pamięta, że w dżinsach czuła się super, że wtedy przeglądała się w lustrze i myślała „jestem wspaniała”, to w momencie kryzysu będzie w stanie przywołać to wspomnienie. Porozmawiamy i je przywołamy, przypomnę jej, że walczymy właśnie o to uczucie. I od razu zmienia się tok myślenia, zmienia się ta motywacja, jest chęć, żeby przeć dalej.

Ponieważ pojawiają się różne trudne sytuacje, nie zawsze udaje się zrealizować całość planu. Są pokusy, które na nas czyhają, życie przynosi nam niespodzianki i nie zawsze możemy sobie poradzić tak, jak akurat byłoby idealnie. Ale najważniejsze jest to, żeby pamiętać, po co to robimy, i żeby wrócić do siebie i zająć się sobą, żeby postawić się na wyższym miejscu niż dotychczas.

Najczęściej obserwuję, że stawiamy siebie na szarym końcu. To, żeby dobrze zjeść, żeby poczuć się dobrze ze sobą, żeby znaleźć czas dla siebie – czy to na trening, czy na spacer, czy na poczytanie książki – graniczy z cudem. A my ten czas powinnyśmy sobie od razu zaplanować, bo to jest naprawdę ważne – żeby czuć się dobrze. Przecież szczęśliwa mama, to szczęśliwe dzieci. Jak jesteśmy szczęśliwe, no to rodzina jest szczęśliwsza, całe nasze otoczenie jest szczęśliwsze, wpływamy na to. Więc kiedy nie znajdujemy tego dla siebie, to wpływamy na to otoczenie zupełnie przeciwnie.

Jeśli jesteś mamą – to ty kreujesz nawyki żywieniowe swoich dzieci albo chociażby to, czy one będą wypoczywały w sposób aktywny, czy zalegną przed telewizorem. Przykład idzie z góry. Jeśli my się staramy, dbamy o siebie, nasze dzieci też będą miały ten nawyk – żeby dbać o siebie, żeby swoje potrzeby stawiać wysoko. Będą widziały, że to, żeby mieć czas dla siebie, jest zupełnie normalne i dobre. Będą miały te nawyki w przyszłości.

A myślałam, że trener personalny to jest od stania nade mną i mówienia: „dawaj, dawaj, jeszcze trzy razy (śmiech).

(śmiech). Tak, również od tego.

Pani wchodzi znacznie, znacznie głębiej. Czego mogą się spodziewać Pani klientki?

Staram się im zapewnić całościową, holistyczną opiekę. Zdaję sobie sprawę, że jeśli ktoś przychodzi do mnie na trening na przykład na jedną godzinę 4 razy w tygodniu, to w tym czasie nie zmienimy diametralnie życia. Tutaj musi iść dodatkowo zmiana innych nawyków. Dlatego zajmujemy się od podstaw całym zdrowiem. Ogarniamy jedzenie, żeby wprowadzić zdrowe nawyki żywieniowe. Ogarniamy inną niż treningi aktywność fizyczną, taką spontaniczną, codzienną. Jakiś spacer, chociażby 10 minut, czy rozciąganie rano. Ale też zwracamy baczną uwagę na higienę spania. Żeby znaleźć czas na sen, żeby się wysypiać, żeby nie używać telefonu i nie świecić sobie w oczy przed zaśnięciem. Te wszystkie elementy wychwytuję podczas pierwszego wywiadu.

Jeśli idziemy do trenera i jest to człowiek, który będzie w stanie zapewnić efekty, to podczas pierwszej wizyty nie będziemy ćwiczyć, tylko rozmawiać. Trener wypyta dokładnie o nasze zdrowie, przeszłość treningową, dietetyczną, o wszelkie możliwe kontuzje, o styl życia, o to, co robimy, kiedy i jak. Dopiero na tej podstawie może nam powiedzieć, jakie zmiany trzeba wprowadzić, żeby poczuć się lepiej.

Ale to nie jest tak, że ja diametralnie zmieniam całe życie, że jeśli ktoś chodzi spać o godzinie 2 w nocy, to ja każę mu się kłaść o 22. To by nie zadziałało. W takiej sytuacji staram się uświadomić, dlaczego dobry sen jest taki ważny i pytam, co dana osoba może zrobić, żeby o niego zadbać. Jeśli nic nie chce zmieniać, działamy na innych płaszczyznach, a zwykle z czasem przychodzi taki moment, kiedy klientka chce i tę sferą życia poprawić. Czasem zaczyna się od drobnych kroczków: „Dobra, to będę się kładła pół godziny wcześniej”. I super! Już mamy jakiś progres, idziemy w dobrą stronę.

Czy klientki chętnie opowiadają tak dużo o sobie na pierwszym spotkaniu? Wyobrażam sobie, że niełatwo się przyznać: „Na śniadanie to wtryniam parówki, zagryzam białym chlebem i popijam słodką herbatą”.

Bywa ciężko. Natomiast ja zawsze na początku uprzedzam, że niektóre pytania mogą się wydać dziwne, ale to jest niezmiernie istotne, żeby na nie odpowiedzieć szczerze, prosto z serca, tak jak jest rzeczywiście. To po to, żebyśmy mogły pójść dalej i żebym ja mogła zaproponować, co możemy z tym zrobić. Jeśli ktoś rzeczywiście chce efektów i jest zdeterminowany – bo już nie wie, co zrobić, bo próbował wszystkiego: diet, ćwiczeń, ale zawsze kończyło się tak samo – to daje radę, mimo że to jest trudne.

Bardzo ważne jest tutaj zaufanie. Nigdy nie postąpię wbrew klientce, nie zrobię nic wbrew temu, czego ona chce czy potrzebuje – to jest coś, w co po prostu musi uwierzyć. Trener jest dla podopiecznego. Mam wiedzę, umiejętności, możliwości, żeby poprowadzić kogoś za rękę, ale zawsze będę tylko – czy może aż – towarzyszem podróży. Czasami bardzo bym chciała na przykład jeść dobrze za kogoś. Niestety to tak nie działa.

Jeśli potrzebujemy pomocy, warto zwrócić się do doświadczonego trenera, który podchodzi do człowieka w sposób holistyczny. Jeśli skupiamy się tylko na treningu albo tylko na diecie, to efekty, nawet jeśli się pojawią, będą krótkotrwałe. Stres, omijanie posiłków, niejedzenie albo niespanie – te czynniki mają ogromny wpływ na nasz organizm. Warto pomyśleć o tym, że w chudnięciu nie chodzi o samo chudnięcie, tak naprawdę chodzi o zdrowie i lepsze samopoczucie, energię do życia. To jest podstawowy efekt. Chudnięcie przychodzi przy okazji.

Jeśli dążymy do zdrowia, to, w przypadku nadwagi, będziemy chudnąć. W przypadku niedowagi – przeciwnie. Ale to właśnie chodzi o to, żeby doprowadzić ten organizm do takiego balansu, żeby zdrowie wymusiło na nim naszą pożądaną sylwetkę. Jeśli robimy to w inny sposób, to mogą to być metody niebezpieczne. Głodówki, katorżnicze treningi, zarzynanie się na siłowni – to po pierwsze nie da dobrych efektów, a po drugie, może doprowadzić do chorób i kontuzji.

Ja sama mam za sobą takie doświadczenie. Zapomniałam o sobie, nie myślałam o zdrowiu, wydawało mi się, że jestem herosem, że jestem niezniszczalna… No i po prostu, że tak powiem kolokwialnie, zajechałam się. Pracą, prowadzeniem zajęć, własnymi treningami, niejedzeniem, niedosypianiem. W pewnym momencie nie mogłam już normalnie funkcjonować, bo pojawiały się kontuzje i nie byłam w stanie pracować.

Nie miałam też siły, żeby wstać z łóżka. Nie miałam siły na nic, moja motywacja spadła do zera.

Chyba wielu przedsiębiorców myśli, że są niezniszczalni. Jak Pani z tego wyszła?

To, że zostałam wyłączona z pracy, zmusiło mnie do szukania nowego rozwiązania. Zaczęłam się zastanawiać, czy to jest rzeczywiście taka firma, jakiej ja chcę. Uświadomiłam sobie, że kiedy nie pracuję, zostaję bez środków do życia. Nie podobało mi się to. Zaczęłam tak działać, żeby to zmienić, to była taka moja nowa motywacja.

Zaczęłam się lepiej odżywiać, więcej spać. Byłam tak zmęczona, że organizm po prostu to na mnie to wymuszał. Poddałam się temu. Moje ciało zawsze mówiło mi, czego potrzebuje, tylko wcześniej nie słuchałam. Jak byłam zmęczona o 22, to piłam kolejną kawę i gnałam do przodu. To było totalne zignorowanie własnych potrzeb. Jeśli na treningu czegoś nie mogłam zrobić, to cisnęłam mocniej, aż zrobiłam. Jak bolało, to starałam się bardziej, bo ból jest przecież tylko w głowie. Takie miałam przekonania. I to skończyło się dla mnie dosyć bolesną nauczką.

No cóż, wyciągnęłam lekcję i myślę, że to było mi bardzo potrzebne – zatrzymanie się. Bo nie będę w stanie pomagać ludziom, dopóki nie pomogę sobie. Jak mogę kogoś namawiać do zdrowego stylu życia, kiedy sama jestem wykończona?

To było takie moje olśnienie. Wtedy zrozumiałam, że tak naprawdę praca trenera nie polega na tym, żeby tylko ćwiczyć. Polega na tym, żeby kogoś doprowadzić do zdrowia. I dzięki temu zdrowiu nabiera się tej energii do życia. I wtedy można rzeczywiście sobie ćwiczyć, i tak dalej, ale początek jest tak naprawdę w tym zdrowiu.

Jak została Pani trenerem?

(Śmiech) Byłam dzieckiem, które nie ćwiczyło na wuefie. To znaczy, byłam aktywna, lubiłam sport, ale nie lubiłam oceniania, porównywania do innych, krytyki i tak dalej. Nie ćwiczyłam na lekcjach, bo miałam zwolnienie, ale grałam w drużynie powiatowej w siatkówkę. Pamiętam jak wuefista groził mi z trybun (śmiech).

Kiedy na studiach zamieszkałam we Wrocławiu, okazało się, że niedaleko jest klub fitness. Pokochałam te zajęcia – światła, muzyka, niesamowita energia! Zobaczyłam instruktorkę – była taka pewna siebie, miała mikrofon, wyglądała pięknie w kolorowym stroju! I pomyślałam sobie wtedy: „Boże, jak super byłoby być taką instruktorką!”. Zaczęłam szukać, ale w internecie znalazłam masę zniechęcających komentarzy, że to strasznie trudne i żmudne. Poddałam się. Byłam przekonana, że nie dam rady. Ale gdzieś tam w środku to marzenie zostało, cały czas miałam je z tyłu głowy. Po paru latach wpadła mi w ręce oferta: „Kurs instruktora rekreacji ruchowej”. Spróbowałam i już nie mogłam się zatrzymać.

W tej chwili na koncie mam około 35 takich wartościowych kursów w tym temacie. Nie od razu byłam trenerem. Na początku prowadziłam zajęcia grupowe, wszystkie możliwe formy. Bo ja kocham tę energię grupy, to, że ludzie oddają mi uśmiech, to mnie napędza. Prowadziłam zumbę, stepy, piłki, aqua aerobik, wszelkie możliwe formy, które wtedy były dostępne. Na początku robiłam to charytatywnie. Potem w ramach różnych projektów unijnych, aż w końcu dostałam pracę jako instruktor na siłowni.

W międzyczasie rozwijałam się, robiąc już kwalifikacje trenerskie. Ale coś mnie martwiło. Była zabawa, energia, moc, było świetnie! Tylko nie widziałam efektów u swoich podopiecznych. Zachodziłam w głowę: „Kurczę, przychodzą do mnie ci ludzie, mają te treningi, angażujemy całe ciało, i tak dalej. Czemu nie ma efektów?”. I długo tak zachodziłam w głowę, aż odpowiedź na to pytanie objawiła mi się podczas jednych z zajęć. Miałam wtedy na sali 25 osób, poprosiłam o zrobienie jakiegoś ćwiczenia… i nie byłam w stanie podejść do każdego z osobna i go poprawić.

Dotarło do mnie wtedy, że mogę zrobić najlepszy trening na świecie, natomiast jeśli ćwiczący nie będą go dobrze wykonywali, to nie będą mieli efektów! Odeszłam wtedy od tych form w dużych grupach i skupiłam się na rozwijaniu pracy trenera i na zajęciach prozdrowotnych. Pojawiła się gimnastyka dla seniorów, której oddawałam całe serce. Jedna pani powiedziała mi, że do wanny od lat musiał wprowadzać ją syn, a po pół roku ćwiczeń ze mną wchodzi do niej sama. Dla mnie to było po prostu niesamowite szczęście. Wielka satysfakcja ze swojej pracy. Do tej pory te zajęcia są prowadzone w moim klubie.

Są też zajęcia z tańca na rurze…

Tak. Kiedy poszłam na swoje pierwsze zajęcia pole dance, zakochałam się w tym po prostu, wsiąkłam kompletnie. Zrobiłam kursy instruktorskie. Nadal pracowałam jeszcze na etacie w siłowni, ale już kiełkowało mi coś w głowie o własnej firmie.

Cenię sobie niezależność, elastyczność, a pole dance dał mi też pewność, że mogę otworzyć coś innego, czego jeszcze w pobliżu nie było. Słyszałam wtedy różne głosy: „Jezu, to?! To ci w ogóle nie pójdzie. Co to jest? Striptiz?”. I pełno takich ocen: „Co wy tam będziecie robić, kręcić tyłkiem?”. Ale ja, jak to ja, kupiłam rury, kupiłam sprzęt, postawiłam, otworzyłam i hula!

Byłam przeszczęśliwa. Konfucjusz powiedział, że nie przepracujesz ani jednego dnia, jeśli będziesz robił to, co kochasz. Tylko że wszystko robiłam sama. Absolutnie wszystko. I to się kończyło na 14, 15 godzinach. Na początku latałam na skrzydłach, wszystko mi przychodziło tak łatwo, to nie był dla mnie problem, że większą część doby przebywałam w pracy. „Przecież ja nie pracuję! – myślałam. – Przecież robię to, co kocham! Pieniądze? Jakie pieniądze? Jak mi coś zostanie, to super! Wypłata? Jaka wypłata? Przecież to nie jest ważne. Ja robię to, co kocham, i mogę to robić choćby za darmo”.

No i, jak można się spodziewać, źle się to skończyło. Nie jest się w stanie wypalić tylko ten, kto nigdy nie płonął. Ja płonęłam bardzo mocno, więc zgasłam też spektakularnie (śmiech). Właśnie wtedy pojawiły się te kontuzje, naprawdę posypało mi się zdrowie, ale tak totalnie. Jak wstawałam rano, to palce miałam tak zesztywniałe, że nie mogłam ich zgiąć. To był otrzeźwiający policzek. Byłam zuchwała, igrałam z własnym zdrowiem, w ogóle nie zwracałam na siebie uwagi.

Straciłam kupę kasy, nie miałam praktycznie żadnych oszczędności. Nie miałam żadnych obrotów, bo nie mogłam prowadzić zajęć, a nikt nie mógł tego za mnie zrobić. I wtedy natrafiłam na Coraz Lepszą Firmę. Zaczęłam sobie podczytywać jakiś minikursik.

Nigdy nie zapomnę dnia, w którym Krzysztof Dąbrowski zadzwonił do mnie z propozycją pierwszej, darmowej lekcji Programu Rozwoju. Byłam totalnie bez kasy. Te obroty, które miałam, ledwie pokrywały koszty. Tak naprawdę sama nie miałam pojęcia, na co idą te pieniądze. Nic mi nie zostawało, wszystko było takie chaotyczne. I zadzwonił pan Krzysztof z propozycją, że mi prześle lekcję za darmo. Pomyślałam: „Jak za darmo, no to dawaj” (śmiech).

Przesłuchałam ją i szok. I mówię sobie: „Kurczę, ja niczego nie liczyłam w tej firmie! Ja nie mam w ogóle żadnych danych! Szok. To naprawdę tak trzeba? Przecież ja miałam tylko robić to, co lubię, i wszystko miało być super” (śmiech). Zaczęłam liczyć, sprawdzać i powoli się dowiadywać, gdzie są moje pieniądze. Po jednej lekcji Programu Rozwoju, tej DARMOWEJ!

Po tej lekcji wiedziałam już tyle, że w następnym miesiącu miałam swoją wypłatę! I pan Krzysztof zadzwonił do mnie znowu i spytał: „Jak tam?”. Ja w skowronkach, wszystko przeliczyłam, zobaczyłam. „Program Rozwoju? Jasne, wchodzę! Jak bym mogła nie wejść, jak już po pierwszym razie jest taka różnica?” (śmiech).

Miałam bardzo duży chaos i zupełnie inny obraz firmy. Robiłam to, co kocham, a reszta nie miała dla mnie znaczenia. Bardzo dużo przez takie podejście traciłam – okazji, możliwości.

Później, już po czasie, dowiedziałam się, że jestem wizjonerem. Dla mnie ta sfera wizji, marzeń, wymyślanie, jak to ma być, tworzenie nowych projektów – to była codzienność. Niestety codziennością było także niekończenie tych już rozpoczętych działań… Nie lubię analizować, nie lubię siedzieć i liczyć, ale okazało się, że trzeba. Zaczęłam to robić i zaczęło iść. Przy każdej kolejnej lekcji miałam taki moment „Ahaa…”. Byłam taka zaskoczona! Przesłuchałam webinary, wkręciłam się w to wszystko.

A w międzyczasie realizowałam ten plan, żebym ja nie musiała głównie wykonywać pracy w mojej firmie, tylko właśnie żeby pracować nad firmą. W ogóle ta wizja mi się spodobała. Jak czytałam o niej na blogu CLF, to myślałam: „Ale by było super pojechać sobie na tydzień urlopu…”. Przez 6 lat nie byłam na urlopie!

I powoli zaczęłam przekształcać swoją firmę i zatrudniać instruktorki. Nadal jestem dla klientek, ale nie prowadzę już fizycznie zajęć. Zajmuję się indywidualnie kilkoma osobami, które współpracują ze mną od lat. Potrzebują mnie. Ale wszystko inne oddelegowałam. Zatrudniłam też księgową, bo wcześniej wszystkie papiery ogarniałam sama.

Jaki tam był bałagan w tych papierach! Jak moja księgowa je zobaczyła, to dwa tygodnie z tego wychodziła (śmiech).

Ale to chyba nie jedyne zmiany w firmie? Pojawiły się zupełnie nowe pomysły…

Rzeczywiście. Stwierdziłam, że już czas na rozwój firmy w trochę innym kierunku…

Miałam taką klientkę, która urodziła trójkę dzieci. 3 cesarki. Od razu po tej 3. cesarce przyszła do mnie i mówi, że ona już chce dzisiaj. Grzecznie odczekałyśmy, aż powłoki brzuszne się zagoiły, i kiedy lekarz wyraził zgodę, zaczęłyśmy pracę. Była na każdym treningu, stosowała dietę i wszystkie moje wskazówki. Efekt? Rewelacyjny. Minus 27 kilogramów, dziewczyna szczuplutka. No i na jednym treningu widzę, że ona jakaś taka wkurzona. Spytałam, o co chodzi, bo była nieobecna, nie przykładała się do ćwiczeń. A ona mi mówi: „No bo miało być inaczej, ja nie jestem zadowolona”. Osłupiałam. „Jak to, nie jesteś zadowolona? Przecież schudłaś 27 kilo, to jest niesamowity rezultat!”. A ona podniosła bluzkę: „Ale zobacz to. Zobacz tę skórę. Co ja mam teraz zrobić?”. Dużo schudła i chociaż odbywało się to w bezpiecznym tempie, skóra nie wróciła do normy.

Wtedy do końca jej nie pomogłam. Stwierdziła, że czuje się jeszcze gorzej. Że wolała być gruba – tak powiedziała. Nie wiedziałam, co z tym zrobić. Nie miałam niczego, co mogłoby jej pomóc.

I wtedy zaczęłam szperać i szukać. Gdzieś tam się natknęłam na Studio Figurę, cały pomysł mi się spodobał i – weszłam w to. I po 5 miesiącach od tej sytuacji, od tego treningu, otworzyłam gabinet Studio Figura. Uznałam, że to jest zgodne ze mną, że to się wpisuje w to, co robię, no i jeszcze dodatkowo mogę pomóc również takim dziewczynom, jak ta moja klientka.

Oczywiście zawsze podkreślam, że to wszystko musi przebiegać razem. Zabiegi są tylko zwieńczeniem. Jeśli nie zatroszczymy się o swoje zdrowie całościowo, to naprawdę efekt będzie albo chwilowy, albo żaden. Nie ma magicznej pigułki, która nam pomoże być szczupłą tu i teraz. A nawet jeśli taka pigułka jest, to ona na pewno nie jest zdrowa i po prostu oberwiemy za to rykoszetem.

Energia Studio Treningu powstało w 2014 roku, a Studio Figura…

…w 2019. Ale to nie koniec. Teraz działamy dalej wspólnie z mężem. On też jest trenerem i już mamy wspólny projekt na ukończeniu – siłownia i zajęcia dla panów. Ale to mąż będzie miał nad tym pieczę.

To świetnie, że będziecie mogli się nawzajem wspierać.

Tak. Bardzo się cieszę. Mąż, chociaż od 10 lat jest związany z siłownią, robił zawodowo coś zupełnie innego. Ciągle wyjeżdżał, non stop się mijaliśmy. Kiedy ja przychodziłam w południe do domu, bo jako trener pracuję od rana i po południu, to on przeważnie spał po nocce. Kiedy ja wychodziłam, to on jeszcze spał, a potem, jak wracałam wieczorem, to on już spał. To był dla nas bardzo trudny okres, zaraz po ślubie. No i wtedy sobie pomyślałam: „Halo, przecież ja nie chcę tak żyć!”. Chcę mieć rodzinę przy sobie, chcę mieć swojego męża przy sobie, chcę z nim spędzać czas, chcę z nim zjeść śniadanie.

Również dlatego Energia mi już nie wystarczała. Pomyślałam, że jak zrobię duży obrót, duże przychody, to namówię go, żeby zrezygnował z roboty. No i tak zrobiłam (śmiech). Jestem wizjonerem i odkrywcą, ale z drugiej strony mam też w sobie aktywatora. Więc po prostu pojawił się pomysł i realizacja od razu. Nie wyobrażam sobie, żeby on był gdzieś w rozjazdach i żebyśmy dłużej tak żyli. Teraz jest dużo lepiej. Kiedy ja intensywnie pracuję, to mąż mi gotuje. Żebym po prostu miała co zjeść, bo czasem zapominam o Bożym świecie. Pilnuje mnie (śmiech).

A jak Pani się czuje, pilnując pracowników? Bo stała się Pani szefem…

To jest w ogóle temat rzeka ostatnich miesięcy. Zarządzanie pracownikami okazało się dla mnie trudniejsze, niż przypuszczałam, że będzie. Miałam problem ze wszystkim…

Oczywiście myślałam, jak to ja, że będzie idealnie. Myślałam, że przyjmę do pracy fajne osoby, które też będę lubiła, i one będą fajnie pracowały, i będziemy się wszyscy razem lubić. Jakież było moje zdziwienie, kiedy się okazało, że one mnie nie lubią! (śmiech). Co zrobiłam, kiedy się o tym dowiedziałam? To chyba jasne – wszystko, żeby mnie lubiły (śmiech). Problem w tym, że kiedy zaczęły mnie lubić, przestały pracować! No i wtedy szok!

Akurat w tamtym momencie na mojej drodze pojawił Osobisty Kompas Rozwoju. Weszłam w ten proces z jednej strony z chęcią nauczenia się, jak sobie poluzować i znaleźć czas dla siebie, a z drugiej strony z nieumiejętnością egzekwowania. Nie delegowania, bo delegować to ja już umiałam, ale pracownicy nie robili tego, co im zlecałam! Nie miałam pojęcia, jak sobie z tym wszystkim poradzić.

Podczas Kompasu dowiedziałam się o sobie fantastycznych rzeczy. Okazało się, że za bardzo się starałam, żeby wszyscy mnie lubili. Nie wierzyłam w siebie i delegowałam bardzo nieśmiało, bez pewności, to nie było moje. Denerwowałam się, że pracownicy nie robią tego, co im zleciłam, ale nie potrafiłam o tym powiedzieć spokojnie i asertywnie.

Pojawił się też konflikt w zespole i on był dla mnie mega trudny. Unikałam myślenia o nim, zepchnęłam go pod dywan. Miałam zbyt mało pewności siebie, żeby usiąść, porozmawiać i go rozwiązać. Bardzo chciałam, żeby wszyscy super się dogadywali, żebyśmy wszyscy razem się przytulali, skakali i uśmiechali się. A okazało się, że skłócone dziewczyny nie chcą się przytulać i uśmiechać. To mi rozrywało serce!

Nie wiedziałam, jak do tego podejść, więc stwierdziłam, że powiem im, że mają się dogadać i koniec. Tak zrobiłam. One się nie dogadały, konflikt narastał, a ja coraz bardziej musiałam być ślepa i głucha, żeby go ignorować. W końcu doszło do tego, że poświęcałyśmy mnóstwo czasu na konflikt, zamiast pracować.

Kompas otworzył mi oczy – sama siebie nie doceniałam, sama siebie krytykowałam, kopałam pod sobą dołki, sabotowałam swoje działania. No i nie umiałam rozmawiać o tym konflikcie bez emocji. Wchodziłam w rolę rodzica w stosunku do swoich dziewczyn. Na szczęście to zrozumiałam i przepracowałam.

Nawet mój mąż jest pod wrażeniem tego, jak się zmieniłam. Ostatnio miałam taką sytuację w firmie, że pewne rzeczy musiałam zakomunikować wprost. Mąż wiedział, że zawsze zachowywałam się w takich chwilach dyplomatycznie i tłumaczyłam wszystko na okrętkę, żeby kogoś nie urazić, żeby czasami ktoś mnie nie znielubił. Kiedy usłyszał, bo akurat był ze mną wtedy w firmie, jak komunikuję coś w sposób prosty, otwarty i skuteczny, to był w ciężkim szoku.

Moja pewność siebie poszybowała po tym Kompasie. Później zaczęłam to oczywiście pogłębiać, bo sam Kompas pokazuje kierunek, a to, czy my tam pójdziemy, czy nie, zależy już od nas. Tak samo jak trener personalny pokazuje kierunek, a to, czy ktoś będzie się trzymał wskazówek, to jest jego wybór.

Podczas Kompasu zobaczyłam w sobie ogromny potencjał, ogromne możliwości. Zobaczyłam też, że jestem dla siebie zbyt surowa. Że nie jest ze mną tak źle, jak uważam, że zasługuję na to, żeby czuć się dobrze, żeby siebie doceniać, żeby odpocząć. To wszystko dosyć diametralnie wpłynęło i na moją firmę, i na życie prywatne.

W Kompasie jest sesja informacji zwrotnej, kiedy pyta się bliskich sobie ludzi o opinię na swój temat. Ja poprosiłam o to brata. Mieliśmy raz lepszy, raz gorszy kontakt, ale raczej taki z dystansem. On był często na mnie zły, ja nie wiedziałam, o co mu chodzi. W informacji zwrotnej napisał mi bardzo dużo uwag dotyczących mojego zachowania. Jak się okazało to, co tak go wkurzało, wynikało z moich niedojrzałych talentów.

Denerwowało go, że rzucam słowa na wiatr. Ja wyrzucam z siebie bardzo dużo rzeczy, bo mówiąc, myślę. On był przekonany, że to są plany do realizacji, a to były tylko pomysły. Tylko że ja nie mówiłam, że to jest wyłącznie pomysł, mówiłam: „Zrobimy tak, zrobimy siak”. I on to odbierał jako: „zrobimy”. A później nie wracałam do tematu. Nic więc dziwnego, że się denerwował.

Podczas Kompasu zrozumiałam, w jaki sposób to zmienić, w jaki sposób komunikować ludziom, że to tylko pomysły, coś, co się teraz ze mnie wydobywa. Kiedy sobie to uświadomiłam, nic nie powiedziałam bratu, tylko zaczęłam zmieniać sposób komunikacji. I normalnie szok. Jesteśmy teraz jak przyjacióły najlepsze, siedzimy na telefonie po półtorej godziny dziennie, spotykamy się. Przedwczoraj byliśmy na basenie i od kilku miesięcy zażyłość rodzeństwa jest taka, jak powinna być. Taka, jakiej zawsze chciałam.

Rozumiem, że – jak Pani wspomniała – z łatwością przystąpiła Pani do Programu Rozwoju – lekcja zero była za darmo, poza tym Program nie wiąże się z jakimś ogromnym kosztem miesięcznym. Ale Kompas to nie jest tani produkt…

Program Rozwoju doprowadził mnie do momentu, kiedy było mnie po prostu na niego stać. Poza tym pomyślałam sobie, że skoro Program Rozwoju za tak małe pieniądze doprowadził do tego, że mnie teraz stać na takie rzeczy, to co zrobi ten Kompas! (śmiech).

Dzięki Programowi Rozwoju w mojej firmie zaszły ogromne zmiany. Zaczęłam wypłacać sobie wynagrodzenie, odkładać firmowe pieniądze, zainwestowałam w dalsze szkolenia i mogłam sobie na to pozwolić, bo pojawiły się dochody.

W pewnym momencie zrozumiałam, że aby rozwijać firmę, trzeba zmienić siebie, że firma jest moim odbiciem. Kiedy w głowie i w sercu miałam chaos, to na biurku, w pokoju, w firmie było to samo. Kropka w kropkę. Zaczęłam układać pewne rzeczy. Nie stosowałam wszystkich wskazówek od razu, wybierałam te, które były mi potrzebne w danym momencie. Niektóre z nich powtarzałam jak mantrę. Włączałam nagranie w samochodzie i w kółko słuchałam, żeby sobie to wbić do głowy.

Moja firma się zmieniła. Ja się zmieniłam. Teraz zatrudniłam osoby z takimi talentami, które uzupełniają moje. Ania, moja prawa ręka, jest analitykiem, a ja jestem strategiem. Więc ja rzucam pomysły, a ona zadaje mi pytania. Bardzo tego potrzebowałam, bo nie kończyłam różnych spraw. Każdy nowy pomysł był tak fascynujący, że wszystko inne traciło znaczenie. Brakowało analizy, poukładania wszystkiego. Teraz mam w firmie procedury, diagnozuję wąskie gardła, wyłapuję problemy i je rozwiązuję.

Akurat wypadło tak, że Kompas zaczęłam przed pandemią, pamiętam, że na pierwszej sesji powiedziałam do Kasi, która mnie prowadziła, że nie wiem, co mam ze sobą zrobić, muszę pomyśleć, jest wszystkiego za dużo, ten konflikt, wszystko mnie przytłacza. I ona mnie zapytała: „Czego potrzebujesz?” A ja odpowiedziałam: „Potrzebuję się zatrzymać”.

No i na następnej sesji już była pandemia.

(Śmiech) To wszystko przez Panią!

Ściągnęłam na wszystkich pandemię! (śmiech).

Ten moment zamknięcia był dla mnie bardzo trudny, bo zostały podeptane wszystkie wartości, które wyznaję. Została podeptana wolność – bo nagle ktoś mi powiedział, że nie mogę pracować. Została podeptana miłość do tego, co robiłam – bo nie mogłam tego robić.

Byłam wściekła, a z drugiej strony się bałam. Bo mam chorobę autoimmunologiczną, a mówili że autoimmunologiczni gorzej przechodzą zarażenie. Wtedy chwyciłam się tego rozwoju i powoli zaczęłam sobie radzić z całą sytuacją.

Próbowałam prowadzić zajęcia grupowe online, ale średnio to wyszło. Natomiast jeśli chodzi o treningi personalne, to sprawdziły się świetnie i już na stałe wprowadziłam je do mojej oferty. Podobnie zrobił mój mąż.

Kiedy zabroniono nam przyjmować klientów i przestaliśmy zarabiać, trzeba było wymyślić coś innego. Miałam milion pomysłów – od ozonowania mieszkań, przez catering dietetyczny, aż do sklepu ze zdrową żywnością. Postawiłam na rozwijanie się w kierunku marketingu i nauczenie się reklamy na Facebooku, na Instagramie, tych wszystkich systemów, automatyzacji, mailingu, copywritingu. Dla mnie pandemia to był okres, że tak powiem, intensywnych studiów. Siedziałam po 7–8 godzin i się uczyłam, codziennie. Pojawiły się plany, dzięki którym na następny kryzys, mam nadzieję, będziemy gotowi i już nas aż tak bardzo nie dotknie. Bo my straciliśmy 95% dochodów. W jednym z miesięcy zarobiliśmy 400 zł.

Całe szczęście, że miałam oszczędności – także dzięki CLF-owi! Gdyby kryzys przyszedł rok temu, kiedy byłam w rozsypce, wszystko na pewno potoczyłoby się bardziej dramatycznie.

Ale przyszedł w tym roku, kiedy już byłam na prostej, już zaczęłam odkładać, już wszystko było usystematyzowane.

Po drugiej sesji Kompasu wróciłam do domu z paroma fajnymi pytaniami, np. jak talenty, które mam, mogą mi pomóc w tej trudnej sytuacji. Oczywiście z łatwością mogłam wymyślić plan działania na ten czas, uwielbiałam to i w tym byłam dobra. Dostałam też podczas sesji takie zadanie, żeby praktykować wdzięczność. Pomyślałam, że tak naprawdę to wszystko jest dobrze! Bo mam na życie, mam zdrowie, wspaniałego męża, mam rodzinę, mieszkanie, wszyscy są bezpieczni. Wprawdzie nie mogę pracować, ale jak się dostosuję, to będę mogła.

I jak to sobie poukładałam, to zaczęłam się intensywnie uczyć, rozwijać, poszerzać wiedzę, to był mega intensywny czas. No i później, jak już otworzyliśmy, to ruszyłam na pełnej petardzie.

Czuję, że ma Pani w zanadrzu mnóstwo pomysłów…

Na razie jeszcze nie wyjawię, co my tutaj z mężem planujemy, bo to jest mega bomba (śmiech). Natomiast powiem szczerze, że moje plany na przyszłość to przede wszystkim zbudować bezpieczną, w miarę stabilną firmę. Taką, której mogłabym tylko doglądać, robić plany rozwojowe. Chciałabym teraz skupić się na rodzinie, na domu, mieć dziecko (śmiech). Takie są moje plany.

Pięknie się Pani historia układa, ale nie sama przecież. To Pani zasługa, że zauważyła Pani wszystkie szanse, które się pojawiły, i umiała je wykorzystać.

Uważam, że wszystko jest po coś, nawet ta pandemia wydarzyła się po coś. Kiedy rzeczywiście przegięłam i życie postawiło mnie do pionu – a właściwie do poziomu, bo leżałam i nie mogłam się ruszyć (śmiech) – wyciągnęłam największą lekcję. Nie byłabym dzisiaj tutaj, gdzie jestem, gdyby nie tamto i gdyby nie ta pandemia.

To też wielkie szczęście, że mogłam w tym czasie korzystać z Forum Coraz Lepszych Przedsiębiorców, na którym właściciele firm wspierają się nawzajem. I że po prostu od tego czasu, kiedy zostałam unieruchomiona w łóżku z pierwszą lekcją Programu Rozwoju, CLF ciągle mi towarzyszy i naprawdę prowadzi mnie za rękę. Tak jak dobry trener.

Ale ja podjęłam decyzję i przeszłam tę drogę, wykonałam kawał dobrej roboty. Teraz mam moc, mam energię, wiem, że mam ratunek i rozwiązania w sobie. Jedyne, co muszę, to iść dalej. Wiele elementów, które poznałam w Kompasie, wprowadziłam do codziennego życia. Oczyściłam głowę. Teraz łatwiej mi zrozumieć, co jest ważne.

Jeśli chcesz się odchudzać i mówisz sobie cały czas, że jesteś beznadziejna, gruba i wszystko robisz nie tak, wynajdujesz milion niedoskonałości, to nic z tego nie będzie. W innych sprawach jest podobnie. Ja się całe życie krytykowałam za to, że mam milion pomysłów – a to mój ogromny talent! I krytykowałam siebie za to, że jestem taką marzycielką, że nie potrafię twardo stąpać po ziemi, że nie jestem taka, jak ktoś inny. Patrzyłam na innych i zazdrościłam, że są świetnie zorganizowani, uporządkowani. Chciałam być taka sama, ale mi nie wychodziło, bo to nie jest moja mocna strona.

Kiedy nie doceniamy siebie, wtedy nie mamy do siebie szacunku, nie postępujemy z miłością. Nikt nie jest doskonały. Potknęłaś się w życiu, zjadłaś czekoladę, będąc na diecie? Poczucie winy, zadręczanie się nie pomoże. Stało się. Trudno. Weź to w swoje ręce i zrób tak, żeby było lepiej, ale z takim szacunkiem i łagodnością dla siebie.

Nie słuchaj tego wewnętrznego krytyka, który Ci podpowiada, że cały czas jesteś niewystarczająco dobra, cały czas czegoś ci brakuje. Jesteś wystarczająco dobra, jesteś kompletna. Jesteś wspaniałą osobą, tylko po prostu musisz to zobaczyć, musisz to docenić. Jeśli chcesz, możesz to jeszcze poprawić, ale już jesteś wystarczająca.

Bardzo długo mi zajęło zrozumienie tego. Czasami nadal wraca stare myślenie, rozpamiętywanie historii z przeszłości, jakieś obwinianie siebie czy krytykowanie. Tylko że teraz już rozpoznaję te myśli, pozwalam im przejść i mówię sobie: „Dobra, ale to nie jest coś, co mnie wspiera. To nie jest coś, co pomaga mi iść do przodu. To jest myśl, która mi nie służy”. I zmieniam ją na inną. I sobie wtedy myślę, że postąpiłam tak czy tak, nie jestem z tego zadowolona, ale akceptuję to, wyciągam wnioski, następnym razem już tak nie postąpię. Natomiast w tym i w tamtym jestem super, tu i tu zachowałam się wzorowo.

Aż się prosi, żeby inni też mogli Pani posłuchać.

Pracuję nad tym. Nagrałam kilka filmików, jakieś live’y, takie zapoznawcze, nie idzie mi to tak źle. Uwielbiam występować na żywo. Jak miałam otwarcie i przyszło 460 osób, ludzie pytali: „Boże, jak Ty będziesz przemawiać?”. A ja się cieszyłam, że tylu ludzi będzie mnie słuchało.

Ponoć poszło mi pięknie, kwieciście i w ogóle. Tak, na żywo uwielbiam występować. No i teraz po kilku spotkaniach Zwycięskiego Marketingu, bo i w tych Waszych szkoleniach biorę udział, Paweł mnie przekonał, że jak chcemy dotrzeć do klientów, to musimy dać się im poznać. Dać się poznać jako ekspert, jako osoba, która wie, co robi, no i też z drugiej strony dać się poznać jako człowiek i dać się polubić. Bardzo będę się teraz starała rozwijać w tym kierunku.

Już się czuję do tego zmotywowana, tylko zawsze coś innego mi wypada. Ale wiadomo, jak to jest – jak nie nadamy czemuś priorytetu, to wszystko inne będzie nam wypadało, wszystko będzie nam niweczyło plany, dopóki nie zdecydujemy: „Tak. Teraz. Robię”.

Trzymam mocno kciuki za wszystkie Pani pomysły.
Rozmawiała: Martyna Kosienkowska

POBIERZ BEZPŁATNY (0 zł) PORADNIK

„Przebudzenie Przedsiębiorcy”

7 ważnych lekcji dla każdego właściciela (małej) firmy



  • Jak zmienić ciągłe "gaszenie pożarów" w firmie w stabilny wzrost,
  • 3 proste (i skuteczne) narzędzia, które sprawią, że Twoi pracownicy zawsze będą wiedzieli co i jak mają zrobić,
  • 5 kluczowych elementów strategii biznesowej, bez których nie osiągniesz wysokich zysków.

pp_new

Pobierając materiały, wyrażam zgodę na otrzymywanie newslettera i informacji handlowych od Coraz Lepszej Firmy.
Mogę cofnąć zgodę w każdej chwili. Dane będą przetwarzane do czasu cofnięcia zgody.
Martyna Kosienkowska

Redaktor bloga Coraz Lepszej Firmy. Wcześniej redaktor prowadzący w wydawnictwach biznesowo-marketingowym i medycznym. Prowadziła kilka blogów internetowych, m.in. o e-handlu i zdrowiu. Współpracowała z wydawnictwami uniwersyteckimi, dbając o wysoki poziom językowy książek.