Wywiady

Biznesmen – jak artysta – musi być kreatywny! – wywiad ze Stefano Terrazzino

Ewa Anna Baryłkiewicz
Stefano Terrazzino

To miejsce powstało… z miłości. Z miłości do Sycylii, gdzie Stefano Terrazzino ma swoje korzenie i do której od lat zabiera roztańczone Polki, by pokazać im prawdziwe piękno wyspy oraz nauczyć je salsy, rumby, walca. Z miłości do tańca, który jest całym życiem Sycylijczyka, znanego z programu „Taniec z Gwiazdami”. Z miłości do kawy i słodyczy, bo one są przecież słabością każdego „Italiano vero”. Ale przede wszystkim z miłości do życia – bliskich spotkań z ludźmi, dzielenia emocji… „Mała Sicilia di Stefano Terrazzino to mój artystyczny plac zabaw!”– żartuje jej właściciel, biznesmen z głową w chmurach.


Stefano, jesteś artystyczną duszą – nie tylko mistrzowsko tańczysz, ale i śpiewasz włoskie hity, grywasz w spektaklach, reżyserujesz. Mało kto wie, że jesteś również biznesmenem…

Tak, zeszłej jesieni otworzyłem na warszawskiej Pradze, niedaleko Parku Skaryszewskiego, Małą Sicilię di Stefano Terrazzino, czyli lodziarnię i szkołę tańca. Traktuję ją jak drugi dom.

Opowiesz o nim? Wiem, że pomysł na ten biznes narodził się w czasie, kiedy szalał covid.

Tak to już jest w naszym życiu, że te trudne momenty najbardziej nas wzmacniają, hartują. Są po to, żeby mogło narodzić się coś dobrego i pięknego. Niby to był straszny czas – pandemia, kwarantanna, strach o jutro – a przyniósł mi jedną z najlepszych rzeczy, które dotąd zrobiłem. A wiele ich przecież było!

Jestem dumny i szczęśliwy, że mam na koncie aż tyle wspaniałych projektów, które kocham, ale… Mała Sicilia jest absolutnie wyjątkowym. (uśmiech) Szczerze mówiąc, nie spodziewałem się, że wyjdzie tak fajnie. To miejsce miało być „na przetrwanie”. W czasie pandemii w branży artystycznej nie było pracy: nie mogłem uczyć tańca, przepadły mi koncerty, spektakle teatralne, „Taniec z Gwiazdami” oraz inne projekty, w których brałem udział. Nie byłem tą sytuacją jakoś mocno przerażony, myślałem raczej na zasadzie: „Jakoś to się poukłada. Będzie dobrze!”, ale mimo wszystko nie chciałem czekać bezczynnie, aż covid się skończy, tylko coś robić.

Tak już mam, że kiedy nie tworzę, jest mi źle. (uśmiech) „Może w innej dziedzinie powinienem teraz podziałać? Co by mogło wypalić?”– zastanawiałem się. I wróciłem myślami do oferty, którą dostałem od Franco 15 lat temu, będąc na pełnym morzu…

W czasie rejsu po turkusowym Morzu Śródziemnym?

Tak, często wtedy pływałem ze znajomymi. Na statku był z nami właściciel topowej lodziarni z południa Sycylii, z mojego rodzinnego miasteczka, który w pewnej chwili rzucił: „Stefano, nie chciałbyś otworzyć takiego miejsca w Polsce i serwować Polakom prawdziwe lody?”. Nie byłem tym za bardzo zainteresowany: „Ale po co mi to? Jestem na scenie, tańczę, biorę udział w popularnym programie telewizyjnym, mam co robić. Fajny pomysł, dziękuję za propozycję, ale nie, to nie dla mnie!”.

No i 15 lat później, w trakcie długiej kwarantanny, zadzwoniłem do niego: „Słuchaj, trochę czasu minęło, ale… Czy twoja propozycja nadal jest aktualna? Bo wiesz, siedzę w domu, nudzę się, w końcu mam czas, żeby spróbować się w czymś nowym!”.

Ponieważ Sycylia to mój najukochańszy temat, wiedziałem, że ten biznes będzie mnie kręcił – mimo że jest to działalność usługowa: robisz i sprzedajesz różne produkty – bo jest on ściśle powiązany z moimi korzeniami, z domem moich dziadków i rodziców. Miałem więc w sobie motywator nie tylko do przetrwania, ale i do promowania ukochanej wyspy! I tak się zaczęło.

To miała być mała cukierenka: lody, cornetti, kawa na wynos – a tu powstał fajny klub!

…który ciągle się rozrasta! (śmiech) Rozglądałem się trochę w centrum Warszawy, gdzie jest dużo ludzi i nieustający ruch, za jakimś maleńkim lokalem, bo wydawało mi się, że on będzie łatwiejszy do ogarnięcia. No ale wszystkie były potwornie drogie. Rzuciłem więc pytanie na Facebooku, czy ktoś przypadkiem nie słyszał o fajnym, wolnym miejscu. I jedna z kursantek, pracująca w spółdzielni mieszkaniowej Praga-Południe, napisała: „Chyba mamy coś, co może cię zainteresować, wpadnij!”.

Nie jest to ścisłe centrum, ale trudno… Przyjechałem na Kinową, obejrzałem lokal: „Jest za wielki! Co miałbym zrobić z taką przestrzenią?” – załamałem się, że znów źle trafiłem. „Może otworzysz szkołę tańca?” – uśmiechnęła się. „O nie, to nie dla mnie! Jestem wolnym ptakiem” – uciąłem temat. Pracowałem w kilku szkołach i wiedziałem, że z ich prowadzeniem wiąże się dużo pracy i odpowiedzialności, na które nie miałem ochoty. No ale ponieważ nic lepszego nie znalazłem…

„Miejsce samo w sobie jest ciekawe, ma sporo światła i dobrą energię, a do tego wielki taras. Może jak zrobię tu zajęcia taneczne, szybciej rozkręcę biznes?”– myślałem. Okazało się, że na dole są małe pomieszczenia. „Tu zrobiłbym kuchnię, a tutaj przebieralnię dla kursantek” – wyobraźnia szybko zaczęła mi pracować. I wyszedł wielki lokal: lodziarnia i… klub tańca! Znany biznesmen rzucił mi kiedyś: „Karkołomne połączenie: lody i taniec! Jeszcze o takim nie słyszałem!”. A ja mu na to: „Może i nietypowe, ale bardzo mocno związane ze mną – taniec jest moją największą pasją, a Sycylia miłością”.

Jednego byłem pewien – że chcę stworzyć to miejsce w taki sposób, aby włożyć w nie kawałek mojej wyspy. I nagle tu, pomiędzy szarymi blokami z PRL-u, pojawił się ten promyczek słońca. (uśmiech)

Stefano Terrazzino tancerz
Nie bałeś się, że rzucasz się na to słońce z motyką? Doświadczony biznesmen mówi Ci, że ryzykujesz – nie ostudziło to Twoich zapędów? Założę się, że takich głosów było więcej.

Było ich mnóstwo! Ciągle ktoś mi mówił: „Ojej, ty chyba jesteś szalony! W pandemii, kiedy nikt w nic nie wkłada pieniędzy, chcesz biznes otwierać?! Teraz ludzie je zamykają, plajtują”. I odwieczne pytanie: „A po co ci to?” – nawet od rodziny je słyszałem.

Co mną kierowało? Na pewno nie zdrowy rozsądek (śmiech) – po prostu uparłem się, że otworzę Małą Sicilię. Wiesz, myślałem w kategoriach: „Mam już czterdziestkę na karku. Tyle rzeczy dotąd robiłem, często bez koncepcji i biznesplanu, i… poszły dobrze. To i ta mi się uda!”. Już dawno postanowiłem, że teraz będę słuchał siebie i robił to, co chcę. Miałem trochę oszczędności na boku, chciałem je w coś zainwestować. Kiedy więc mi odradzali: „Poczekaj! Będzie inflacja. Stracisz na tym interesie!”, ja odpowiadałem ze spokojem: Ale przynajmniej wydam pieniądze na coś, na co mam ochotę. Skoro i tak mam je stracić…”.

Moje podejście od początku było bardziej ludzkie niż biznesowe. Nie jestem typem, który kalkuluje, sprawdza ryzyko, robi głęboki research – po prostu zapalam się do jakiegoś projektu i idę za instynktem. A teraz cieszę się, że to zrobiłem. Jedyna rzecz, której się nie spodziewałem, a którą dało mi to miejsce, to… poczucie trwałości.

Stabilizacja – życiowa i zawodowa?

Dokładnie! Jestem freelancerem od prawie zawsze, dlatego świadomość, że teraz mam jakąś rutynę i codziennie jestem w miejscu, które kocham, że cały czas je poprawiam i ulepszam po swojemu, daje mi wewnętrzny spokój i naprawdę fajną stabilizację, także psychiczną.

Nadal robię inne projekty: tu śpiewam, tam tańczę, występuję w teatrze i programach telewizyjnych, ale mam gdzie wracać. No i tu jestem u siebie! Nie muszę już przyjmować każdej propozycji, którą dostanę z zewnątrz, aby móc się utrzymać – i to jest fantastyczne uczucie. Czyli kupiłem, a raczej zbudowałem sobie więcej wolności, wbrew pozorom, bo w Małej Sicilii jestem teraz codziennie, aby jej doglądać. (śmiech) Ale wiesz co? Z radością tu przychodzę, bo to miejsce daje mi nową siłę. I wiem, że nie tylko mnie, ale też moim gościom. Lubię przyglądać się, jak zatracają się w tańcu, śmieją się, rozmawiają, zapominają o swoich codziennych problemach, a do tego z apetytem jedzą lody czy inne desery, które osładzają im dzień. To jest super rzecz!

Od dawna zarażasz ludzi miłością do tańca i Sycylii. Tyle że rozszerzyłeś pole działań…

To jest mój plac zabaw! Najfajniejszy! (śmiech) Faktycznie, na wielu płaszczyznach mogę się tu wyrażać, i to nie tylko artystycznych, ale i kulinarnych. Jestem typem, który we wszystkim musi umoczyć palce, a do tego uwielbia zmiany, więc ciągle dopytuję: „Robimy coś nowego? Mamy jakieś nowe przepisy?”. Próbuję, smakuję, daję różne wskazówki kucharzowi: „Może zróbmy taki deser? A może podajmy go w taki sposób? O, zobacz: to jest przepis mojej babci – to ciasto będzie pyszne! A może spróbujmy zrobić taki smak lodów? Na każdym poziomie działam kreatywnie i sprawia mi to wielką radość.

Sam kupuję talerze, filiżanki, karafki i inne naczynia stołowe, bo muszą być takie, które mnie się podobają, a przy tym wyglądają tak, jak na Sycylii. Design wymyślałem razem z Pauliną, moją architektką, i wspaniałą ekipą, która to wszystko później mi zrealizowała. Nie spodziewałem się, że prowadzenie biznesu oznacza… bycie kreatywnym. Poważnie, nigdy w życiu bym tak nie pomyślał! Byłem pewien, że praca biznesmena to coś nudnego i przewidywalnego – ale nie, ona jest bardzo ekscytująca, bardzo twórcza! Uwielbiam ją! (śmiech) Jestem nią naprawdę zaskoczony, pozytywnie zaskoczony…

Mała Sicilia Stefano Terrazzino
Jak tworzyłeś Małą Sicilię? Klucz był oczywisty…

… i najprostszy w planowaniu: „chcę przenieść tu trochę mojej Sycylii”. Z drugiej strony trzeba uszanować miejsce, w którym jesteś i działasz, a Mała Sicilia powstała pomiędzy blokami, w komunistycznym budynku. „Nie możemy udawać, że to bella Italia: zasunąć rolety, przykleić fototapety z włoskimi widokami itd. To musi być bardzo przemyślane miejsce – tłumaczyłem architektce – w nim będą spotykać się dwie kultury: polska i włoska. Niech się przenikają!”. I skupiliśmy się na tym, by harmonijnie połączyć oba kraje.

Często słyszę od Polaków: „Jesteś jednym z nas” – i to są piękne słowa, doceniam je! Na każdym kroku czuję ich otwartość i pełną akceptację w stosunku do mojej osoby, ale… mimo wszystko jestem gościem w waszym kraju, to nie jest mój język ani kultura. Wolę powiedzieć: „Gościcie mnie w Polsce od 18 lat – teraz ja was ugoszczę! Zapraszam do mojego sycylijskiego świata”.

Z tą myślą zaczęliśmy tworzyć design i klimat Małej Sicilii. Kuchnię mamy stricte sycylijską – nie spolszczoną, jak to bywa w wielu lokalach w Polsce. Powiedziałem ekipie: „Podpisuję się pod tym miejscem nazwiskiem, muszę być wiarygodny. U nas jada się lody w bułce – Polacy, spróbujcie ich! Tu poznacie moje smaki, pokażę wam prawdziwą Sycylię”. Kiedy ustaliłem DNA tego miejsca, wystarczyło już tylko kierować się pierwotnymi założeniami. No, może ta Sycylia, którą tutaj zbudowaliśmy, wyszła nam bardziej w stylu pałacowym – ale to cały czas Sycylia. (śmiech)

Stefano Terrazzino restauracja
…powiedział Stefano, patrząc na żyrandol w stylu glamour :) Powinnam jeszcze dodać, że siedzimy w sali tanecznej. Bo Mała Sicilia to przecież nie tylko kawiarnia, ale i szkoła.

Tak, mamy tu mnóstwo zajęć tanecznych, ale organizujemy też wyjazdy taneczne na Sycylię, więc i pod tym względem wszystko się łączy: kulturowo, artystycznie. Jest polsko-sycylijsko, ale nie tylko, bo w Małej Sicilii jesteśmy i zawsze będziemy otwarci na wszystkich ludzi – tak jak stara Sycylia była i jest otwarta na wszystkie nacje.

Do niedawna, wraz z tancerką Pauliną Biernat, zabierałem Polki na Sycylię, na obozy taneczne „Authentic Sicily”, w tym roku robię tam warsztaty z języka włoskiego i fotograficzne. Natomiast tutaj, pod szyldem Małej Sycylii, po raz pierwszy w życiu organizuję turniej taneczny! Zapraszamy też na cykliczne swingowe potańcówki, koncerty, wystawy, spotkania autorskie. Zdarzyły się także warsztaty, na których uczyliśmy się piec pizzę pod okiem włoskiej kucharki. Bo Mała Sicilia – taka jest jej i moja misja – jest miejscem spotkań ludzi. Różnych ludzi. Każdy jest tu mile widziany. Tolerancja, akceptacja, dobra atmosfera – to nas wyróżnia.

Wczoraj napisała do mnie pani, która co roku jeździ na moje kursy taneczne, i wrzuciła zdjęcie z Małej Sicilii: „Spójrz, gdzie jestem. To mój drugi dom. Kocham jego energię! Tu jest kawałek twojego serca”. Fakt, jestem tu obecny, ale jest tu także moja fantastyczna ekipa – razem tworzymy to miejsce. Wiadomo, „stempel” jest mój, więc ktoś, kto lubi rzeczy podobne do tych, które ja lubię, będzie się u mnie dobrze czuł.

Budując Małą Sicilię, powiedziałeś szczerze: „Nie podjąłbym się tak trudnego wyzwania, gdybym nie miał zaplecza ludzi, którzy mogą i chcą mi w tym pomóc”. Wciąż aktualne?

Tak! Gdyby nie oni, nie dałbym sobie rady! Widziałem, że nawet pani, która pokazała mi to miejsce, cieszyła się, gdy budowałem Małą Sicilię, bo przed laty na Kamionku (osiedle Pragi – przyp. red) też była szkoła tańca – dokładnie w tym samym miejscu! Fajnie czuć, że jest się mile widzianym w okolicy, w której rozwijasz swój biznes, kiedy widzisz, że ktoś cieszy się z tego, że będziesz tu działał. Okazało się, że przyciągam ludzi z sercem i z pasją – na przykład instruktorów, prawdziwych mistrzów, z którymi mam świetny kontakt, nie tylko zawodowy, ale też prywatny. Co więcej: oni chcą tu być! Nie myślą o Małej Sicilii jedynie jako o miejscu pracy – oni ją autentycznie lubią.

Ekipa, która tu pracuje – tak samo! To nie są ludzie, których przyjąłem z castingu, wszystkich znałem wcześniej i prosiłem: „Pomożecie?”. Na szczęście nie wiedzieli, na co się piszą, bo chyba by się nie zgodzili. (śmiech) Pomagali mi, pomagali i… nagle są na stałe, i całkowicie zaangażowali się w pracę. I wiem, że ona daje im satysfakcję – inaczej nie trzymaliby się tego miejsca, tylko rzucili: „Okay, pomogliśmy ci po znajomości, a teraz radź już sobie sam albo znajdź kogoś, kto ci pomoże”. A oni zostali, są – i to jest super!

Tutaj aż chce się być! Otwierasz drzwi i… wchodzisz do włoskiego świata. Wiele rzeczy – mebli i bibelotów – przywiozłeś z Sycylii. Masz tu starocie wyciągnięte ze śmietnika?

Trzeba mieć troszeczkę świra, żeby coś takiego robić, wiem. (śmiech) Ale dla mnie właśnie to było najważniejsze, że te rzeczy pochodzą z Sycylii. Stare drzwi – które mają 110 lat! – mam na przykład z pensjonatu, w którym od 10 lat robię obozy taneczne dla Polek. Jego właściciel trzymał je w wielkim magazynie razem z innym starociami. Zachwyciły mnie! To oryginalne drzwi do jego domu w Aragonie – kawał historii! Wiedziałem już, że ściana w sali tanecznej będzie niebieska, przetarta, i że jak na niej powieszę te drzwi – drzwi do Sycylii, bo od razu miałem całą filozofię w głowie! – będą pięknie wyglądały. A on i jego bliscy pukali się tylko w głowy: „Oszalałeś kompletnie! To stare drewno będziesz stąd wiózł? To nie macie starych drzwi w Polsce?!”. „Mamy, ale to nie jest to samo!” – śmiałem się.

A potem wybrałem się na targ staroci, na Marinę w Palermo. Kupiłem tam lampy, stare zdjęcia z Sycylii, różne bibeloty i santierie na wodę święconą – bo Sycylia jest bardzo religijna, ludzie kolekcjonują tego typu dewocjonalia.

Jednymi z najfajniejszych rzeczy, które powiesiłem tutaj na ścianach i sufitach, są oryginalne luminaria z mojego miasteczka. Na Sycylii buduje się nimi nastrój świąteczny, ale też wykorzystuje się je na festynach religijnych. Patronką Raffadali jest Madonna, opiekunka chorych ludzi – w dniu jej poświęconym ulice i cała piazza (główny plac – przyp. red) są oświetlane takimi właśnie światłami. Jakiś czas temu je wymieniali, więc stare złożyli w magazynie. Odkupiłem je i przywiozłem tutaj.

Mam też sporo sycylijskiej ceramiki. Te słynne głowy, Testo di Moro, dostałem od znajomego artysty z moich stron. Stare krzesła – takie same były w domu moich dziadków – kupiłem od starszych ludzi. „Po co ci one? Nie nadają się do siedzenia!” – dziwili się, ale się uparłem, mimo że za transport zapłaciłem krocie. Nie da się na nich siedzieć, to prawda (śmiech), więc postawiłem na nich kaktusy, które też są przecież symbolem Sycylii.

Robią klimat! Nawet fotel masz w kształcie opuncji!

To prezent! Mam ich tutaj wiele. Jedna kursantka specjalnie dla mnie zamówiła zegar z logo Małej Sicilii. „Okno marzeń” dał mi ktoś na Sycylii. Naprawdę z wielką sympatią i sercem ludzie tworzyli ze mną to miejsce. Kaktusów dostałem od nich najwięcej. Akurat ten wielki [Stefano podchodzi do wielkiej donicy – przyp. red.] przyjechał z Sycylii, mimo że w Polsce też są takie dostępne. Widzisz, jak ktoś jest tak zakochany w Sycylii jak ja, cena nie gra roli. (śmiech) No ale te drzewka kupiłem już tutaj, na Broniszu. Piękne, prawda?

Teraz, gdy na to wszystko patrzę, oprowadzając cię po Małej Sicilii, dociera do mnie, że to naprawdę było szaleństwo! (śmiech) Zwróciłaś uwagę na nasze logo? Jest oparte na herbie Sycylii – meduza z trzema nogami, które układają się w kształt wyspy: trójkąt. Według mitologii chroniła ona Sycylię, a każdy, kto się do niej zbliżał, zostawał ukamienowany. A gałązki brzozy wokół jej twarzy są po to, żeby pokazać, iż na Sycylii jest bardzo płodna ziemia. Uważam, że graficzka trafiła z pomysłem na logo w punkt, bo nawet jeśli ktoś nie wie, co ono oznacza, wyczuwa w nim prawdę i siłę. Zabawne jest to, że wielu ludzi mówi mi: „Stefano, to jest celowe, nie? Te trzy nogi oznaczają taniec? Wiele kroków? Poplątanie stóp?”. (śmiech) Wszystko się tu łączy! A przy schodach mamy namalowane koty, bo na Sycylii jest mnóstwo street art'u w tym stylu.

Sycylia też kojarzy się z kotami, wylegującymi się nie tylko w cieniu drzewek oliwnych.

One są wszędzie! Tak samo jak psy. Ale ten pomysł na dekorację schodów wziął się też stąd, że na mojej kochanej sycylijskiej wyspie, Linosie, jest dużo kolorowych domów, a na nich są namalowane czarne koty, w taki sposób, jakby rzucały cień.

Widzisz, tu wszędzie są elementy i historie, które zaczerpnąłem z mojej Sycylii. Tu możesz odkryć, ile ona dla mnie znaczy. A jeżeli ktoś wkłada serce w to, co robi, od razu czuć, że jego dzieło jest autentyczne. Nawet ci, którzy nie byli na Sycylii, wiedzą, że to miejsce jest w typowym sycylijskim klimacie. Nie ma tu stereotypów, jak np. kadry z filmu „Ojciec chrzestny”, zdjęć Marlona Brando. Tutaj jestem ja. To jest Mała Sicilia di Stefano Terrazzino, czyli kawałek Sycylii od Stefano Terrazzino.

Stefano, a jakim jesteś szefem? Bo wiesz, znamy się od lat, nieprzypadkowo tytuł naszej wspólnej książki brzmi W chmurach. Taniec, moje życie. Jesteś artystą, marzycielem żyjącym w swoim świecie i realizującym często szalone pomysły. Jak taka osoba, która nieustająco buja w obłokach, staje się biznesmenem, który dość twardo stąpa po ziemi?

Jak już mówiłem, zauważyłem, że z biznesem – ja to tak odczuwam, ktoś może się ze mną nie zgodzić – związane jest myślenie kreatywne. Trzeba nie tylko łączyć różne umiejętności, ale też mieć dobre pomysły, a przede wszystkim wyczuć, czego ludzie potrzebują, co możesz im dać. Ta praca jest oparta na emocjach, trochę jak w spektaklu. Oczywiście trzeba też robić kosztorysy i sprawdzać na bieżąco towar, by wszystko się zgadzało i opłacało. Ale i tu trzeba myśleć nieszablonowo: co mógłbym zrobić, aby to mnie mniej kosztowało? Jak ma wyglądać cała organizacja? Budując zespół, musisz być również kreatywny, by zatrudnić w firmie ludzi z różnymi cechami i tak umiejętnie ich połączyć, aby się wzajemnie uzupełniali.

Mam osoby, które w takich kalkulacjach są dużo lepsze ode mnie. Czasem sprowadzają mnie na dół, z tych chmur, w których bujam: „Tego nie rób, bo się nam nie opłaca”, i pomagają mi znaleźć dobry balans w sprawach biznesowych. Jestem bardzo wymagającym – wbrew pozorom – szefem. Tego, czego wymagam od siebie, wymagam też od nich. Nie ma półśrodków!

Wielki szacunek dla klienta – to priorytet. Mówię pracownikom: „Klient wszystko czuje i widzi, nie możesz go oszukać. I nigdy nie próbuj! Wszystko rób najlepiej, jak się da – nie mówię: perfekcyjnie, ale najlepiej, jak w tym momencie potrafisz!”. Kiedy jestem w Małej Sicilii, zwracam uwagę, jak moi pracownicy podchodzą do klienta. Wiem, jak ja bym się zachował, będąc na ich miejscu – i na tym bazuję. Trzeba również umieć stawiać granice w kontaktach z ludźmi – tego też ich uczę, pokazując na własnym przykładzie. To obopólna nauka. Trudna, ale niezwykle ciekawa.

Masz chyba potrzebę, aby mocno zaznaczyć ten teren, zostawić na nim swój autograf?

Tak, ale też chcę, by to miejsce było piękne, żeby było w nim fajnie. Oczywiście, jeśli ktoś mi proponuje coś, co jest przemyślane i ma swój grunt, jestem otwarty na jego pomysł. Nie mogę przecież wszystkiego sam wymyślać! Tylko że muszę zobaczyć w tym pomyśle połączenie z tym, co robię w Małej Sicilii. Nie jest spójny z moją koncepcją artystyczną? To niech chociaż wiąże się z produktami. Nic nie może być przypadkowe. Hm… tego też nauczyła mnie scena.

Tak buduje się markę.

Dokładnie, na tym polega identyfikacja! Ale dla mnie takie podejście do pracy jest naturalne, organiczne. To nie są schematy ani żadne triki biznesowe – po prostu zdaję się na instynkt.

Stef, Ty tutaj reżyserujesz – wymyślasz, co się dzieje artystycznie…

O, to jest dobre określenie! To, co tu robię, ma więcej wspólnego z reżyserią niż z biznesem. Mała Sicilia to moja scena. (uśmiech) Bo mimo że jestem otwarty na to, co proponują mi moi pracownicy, zawsze całościowo patrzę na to, co dzieje się „na scenie”. Prowadzę ich tak, jak reżyser. Wiem, do czego chcę ich doprowadzić. Mówię, którą drogą i jak powinni iść. Pilnuję, by to, co robią, było odrębną, ale jednak częścią całości, którą tworzę – by dawało kolor i sens.

A jeśli chodzi o kuchnię – na ile się wtrącasz?

O, tu najwięcej, najwięcej! (śmiech) Inaczej byłaby tu fuzja polsko-sycylijska. Jako że nie ma tu innego Sycylijczyka, siłą rzeczy, mam decydujący głos w kuchni. Kiedy jestem na Sycylii, sprawdzam różne rzeczy, pytam, jak coś się robi, czego się do tego używa, zapisuję przepisy, dzięki temu sam się rozwijam kulinarnie. Gdybym miał zatrudnionego w Małej Sicilii kogoś z Sycylii, proszę bardzo, mógłby decydować, co i jak zrobimy, ale u mnie pracują sami Polacy.

A skąd sprowadzasz oryginalne sycylijskie delicje? Masz zaprzyjaźnione manufaktury?

Zacząłem od tego, co znam od lat, czyli od produktów z lodziarni w moim miasteczku, takich jak krem pistacjowy. Później doszła mi oliwa od znajomych, którzy sami ją produkują – dali mi brand, czyli nazwali produkt „Mała Sicilia” i sprzedają mi go w spersonalizowanej butelce. Z czasem zacząłem zwiększać asortyment, bo znalazłem kolejną rodzinę, która zgodziła się na to, żeby swoje produkty opatrzyć naszym logo. Cieszę się z tej współpracy, bo to mała firma, która produkuje te wszystkie delikatesy starymi metodami – czyli tak, jak się kiedyś robiło na Sycylii: bez „ulepszaczy”, bez konserwantów itd. To są smaki, które znam z własnego domu.

Mała Sicilia Stefano Terrazzino
Chyba nie tylko mnie już cieknie ślinka. Zdradź, co znajduje się w menu Małej Sicilii.

Najlepsze lody! Cannollo z prawdziwą ricottą, z mleka od owiec z Caltanissetty, czyli mojego regionu. Sfogliatelle, neapolitańskie ciasto, z pistacjami z mojego miasta. I polsko-sycylijska fuzja: sernik pistacjowy. To jest hit. Salami pistacjowe, coś jak polski blok czekoladowy, ale w wersji pistachio. Tiramisu, też pistacjowe! (śmiech) Cornettti – włoskie rogaliki z różnymi kremami: pistachio, ricotta, wanilia, biała czekolada. Jest baklawa pomarańczowa i pasticcini, ciasteczka migdałowe.

A ze słonych przekąsek? Postawiliśmy z Arkiem – który zajmuje się u nas kuchnią – na foccacię i kanapki, ale takie na bogato: z mortadellą, salami, marmoladą z pomarańczy, z pesto bazyliowym czy pistacjowym. Można też zamówić deskę z sycylijskimi przysmakami, na której są sery, wędliny, różne oliwki, suszone pomidory, a do nich focaccię, domowe wino, także z moich rodzinnych stron, lub sycylijskie piwo, i już można miło spędzić wieczór z przyjaciółmi. No i oczywiście mamy pyszną kawę! Sycylijską, z palarni w Palermo.

Mała Sicilia sycylijskie śniadanie
A wiesz, co jest najlepsze? Że nie trzeba liczyć kalorii. Można je później spalić w tańcu.

Cały czas coś tu się dzieje! Także na zewnątrz! Latem będzie tu pięknie, bo właśnie ten duży, betonowy taras zmieniamy w przytulną oazę zieleni. Już wystawiliśmy leżaki – to dzięki nim udziela się ludziom ten fajny, wakacyjny nastrój. Budujemy pergole, żeby pojawiło się więcej roślin, by było tu kolorowo. Chcemy wybić te wszystkie sycylijskie kolory, by cieszyły oczy.

Czyli taras zamienia się we włoską piazzę – plac, na którym ludzie spotykają się i bawią?

Trochę ją przypomina, tak! Już zaczęli się tu spotykać okoliczni mieszkańcy, co mnie bardzo cieszy. W tamtym roku tańczyli z nami na tarasie, gdy odbywały się koncerty i pokazy tańca. Tego lata spodziewamy się ich jeszcze więcej, nie tylko z Pragi, bo ludzie polubili atmosferę Małej Sicilii, poznali już jakość naszych produktów i polecali nas dalej, znajomym. Reklama szeptana jest najlepsza, bo jest wiarygodna – nie potrzebujesz żadnych billboardów i ulotek.

Fakt, ale macie też stronę internetową, Instagram i ciekawie prowadzonego Facebooka.

Na social media od początku mocno zwracam uwagę – zależy mi na tym, żeby wszystko było w nich ładnie komunikowane, w moim stylu, aby oddawało ducha tego miejsca. Dziewczyny, które się tym zajmują, już wiedzą, jak pokazywać ludziom Małą Sicilię, żeby ich zachęcić do przyjścia. Dobre – bo proste i autentyczne niczym życie na Sycylii (uśmiech) – posty i zdjęcia to podstawa reklamy biznesu. Tak teraz funkcjonuje świat. Dlaczego więc tego nie wykorzystać?!

I to dzięki „socialom” wiem, że Mała Sicilia wychodzi w Polskę, a dokładniej na Mazury.

Dzięki projektowi „Authentic Sicily”, który przez dekadę tworzyłem z Pauliną, zbudowałem dużą „sycylijską” rodzinę. Jest rozproszona po całej Polsce, ale nie tylko, bo na nasze obozy przyjeżdżali także Polacy z Anglii, Francji, Austrii czy Niemiec. Kiedy powstała Mała Sicilia, ucieszyli się: „O, jak fajnie! Wreszcie mamy stałe miejsce spotkań!”. Przychodzą tu tańczyć, pogadać, wypić kawę z przyjaciółmi. Wiele kursantek pojawia się u nas jedynie w weekendy, bo przyjeżdżają tu z Gdańska, Krakowa, Świdnicy itd. Dlatego pomyśleliśmy, razem z moimi instruktorami tanecznymi, że przeniesiemy naszą szkołę na Mazury – bo to jest piękna polska miejscówka wakacyjna – i zorganizujemy intensywne warsztaty z różnych stylów tanecznych. Wakacje i taniec w jednym!

Osiem godzin tańca dziennie – solo i dla par – dla tych, którzy na co dzień nie mają możliwości uczęszczać na zajęcia w Małej Silicii. Będzie integracja i dużo wspólnej zabawy – a miłość do tańca najpiękniej ludzi łączy. Na takich warsztatach rodzą się nowe znajomości, ale i przyjaźnie. Tworzy się społeczność – i to jest piękne. I ja to kocham!

Mała Sicilia to Twój pierwszy biznes. Od kilku lat rozkręcasz jednak inny: budujesz na Sycylii pensjonat. I do niego zaprosisz ludzi na różne warsztaty – już nie tylko taneczne?

Tak, w tym roku – jeszcze zabierając kursantki do zaprzyjaźnionych pensjonatów – rozwijam działalność i organizuję na Sycylii obóz językowy i fotograficzny, a później kulinarny. I one będą się odbywać pod szyldem Małej Sicilii oraz z ramienia jej organizacji. Kolejne warsztaty też będą tematyczne.

Ktoś chce zwiedzić Sycylię? Będzie jeździł po wyspie. Ktoś chce tylko nauczyć się gotować po włosku? Przyjedzie na warsztaty kulinarne. Ktoś chce tańczyć?

Ktoś lubi fotografować? Super, zapraszamy! Dla mnie taka forma pracy jest najlepsza, bo daje mi nieustanne urozmaicenie. I poczucie, że biznes może też być przyjemnością. Ważne jest, żeby zarabiać, ale… to nie fabryka! Zamiast pięciu takich samych kursów, wolę robić pięć różnych.

Stef, jako biznesmen też jesteś w chmurach! Przeskakujesz tylko z jednej na drugą…

Dokładnie! (śmiech) A jednak biznes jakoś działa. Jesienią Mała Sicilia skończy dwa lata.

Jak ten czas Cię zmienił?

Ojej! Na pewno utwierdził mnie w tym, że dam sobie radę. Poukładał mnie w wielu rzeczach, które robiłem dotąd na scenie, i przyniósł mi mnóstwo artystycznej inspiracji. A jeżeli pytasz o biznes: koncepcyjne myślenie, organizacja pracy, optymalizacja energii, zarządzanie teamem – te umiejętności ogromnie się we mnie rozwinęły. Współpraca z ludźmi jeszcze bardziej się pogłębiła. I pobudziłem kreatywność – mimo że zawsze byłem i jestem kreatywny – bo teraz mogę działać jak chcę, na wielu płaszczyznach: rozwijać się jako człowiek i jako biznesmen.

I tego Ci życzę! W końcu każdy biznes zaczyna się od marzenia. Dziękuję za rozmowę.
Rozmawiała Ewa Anna Baryłkiewicz

Pobierz DARMOWY (0 zł) PORADNIK:

„100 pomysłów na duży rozgłos
bez wydawania dużych pieniędzy”



Znajdziesz w nim m.in. odpowiedzi na pytania:

  • Tanio, łatwo czy szybko? Czym najłatwiej zrazić do siebie klientów? Odpowiedź Cię zdziwi
  • Co działa na klientów znacznie lepiej niż rabaty? (strona 3)
  • Jak raz na zawsze zmniejszyć do zera liczbę klientów niezadowolonych z Twoich produktów? (strona 4)
  • Kiedy warto przyznać rację awanturującemu się klientowi (nawet gdy to on się myli), by zdobyć dzięki temu więcej nowych klientów? (strona 6)

100pom-form

Pobierając materiały, wyrażam zgodę na otrzymywanie newslettera i informacji handlowych od Coraz Lepszej Firmy.
Mogę cofnąć zgodę w każdej chwili. Dane będą przetwarzane do czasu cofnięcia zgody.
Ewa Anna Baryłkiewicz

Dziennikarka, redaktorka, autorka wielu tekstów i wywiadów, głównie z ludźmi kultury i największymi gwiazdami polskiego show-biznesu. Pracowała w wydawnictwach Bauer, Edipresse, ZPR Media, m.in. w Super Expressie, miesięczniku Zdrowie, Na Żywo, Dobrym Czasie. Publikowała w magazynach: Villa, Czas na wnętrze, Holistic Health, Olive, Sekrety Urody, Życie na gorąco, Poradnik Domowy, NAJ i wielu innych tytułach prasowych i internetowych. Przez ostatnie lata była freelancerką. Jest autorką dwóch autobiografii: W chmurach. Taniec, moje życie, o pasji i drodze zawodowej tancerza Stefano Terrazzino, oraz Urszula, powstałej we współpracy z wokalistką Urszulą Kasprzak. I powoli zaczyna pisać trzecią książkę...